wtorek, marca 04, 2008

O fuzji, czyli dlaczego nowe jest wrogiem starego

Pewnego dnia Jan Krzysztof Bielecki, dawny przywódca demokratycznych liberałów, a obecny prezes Pekao SA, zadumał się nad poranną kawą i wymyślił: "Połączmy dwa banki!" W ten sposób powstało słowo na literę f, które od kilku miesięcy kojarzy się J-Pyszczkowi z tonami makulatury, brakiem kontroli nad finansami i ogólnym dyskomfortem. Fuzja.

Fuzja Białowieskiego Banku z Żubrem, zwanego, nie wiedzieć z jakiej okazji, Pekao, oraz Banku Pracy i Higieny BPH to był od początku, uważa J-, poroniony pomysł. No bo jak to tak, łączyć bank zacofany o dziesięć pokoleń z bankiem na całkiem zaawansowanym poziomie rozwoju cywilizacyjnego? Ale chcieli, połączyli i teraz mają za swoje - rzesze niezadowolonych klientów, z J-Pyszczkiem w pierwszym szeregu.

J-przygoda z bankowością zaczęła się, kiedy miał lat trzynaście. Mamusia założyła mu konto-córkę w systemie BPH Sezam, takie konto dla dzieci, z kartą Visą Electron i limitem zakupów 200 złotych. Złote czasy! Ten słodki lansik na Visę w klasie i teatralne oburzenie, gdy po raz dziesiąty w sklepiku szkolnym mówili, że kartą płacić u nich nie można... Bezgotówkowe wycieczki na ciuchy z koleżanką... Konfiskata Visy za złe-prowadzenie-się przez Mamę... A potem sympatyczne panie z Banku-Który-Myśli-O-Tobie w oddziale na Świętojańskiej w Gdyni, do której to Pyszczek pojechał za nauką do internatu...

Tak tak, Bank Przemysłowo Handlowy to był całkiem fajny bank. Kody do przelewów wysyłał smsami, przechowywał historię transkacji online kilka lat wstecz i umożliwiał prognozy dochodów w ramach bankowości Sezam.

Teraz za to Pyszczka powitał Nowy Bank, Pekao-Cholera-Wie-Po-Co. Zacząć trzeba od tego, że Nowy Bank zdezaktywował mu kary płatnicze wydane przez BPH zanim jeszcze J- dostał nowe. Co śmieszniejsze, nowa Visa przyszła w rozklejonej kopercie, do tego na adres dawno nieaktualny. Pyszczek zastrzegł i czeka na nową - przyszła, po tygodniu, ale na PIN nie wiadomo, jak długo przyjdzie poczekać. Do tego, zdezaktywowali Pyszczkowi bankowość online. Otóż J- loguje się do Sezamu, który ałtsorsował jeszcze niedawno usługi e-bankowe Pekao, i co widzi? Nie masz żadnych rachunków! Kurka wodna, toż Pyszczek podał numer konta Ministrowi, żeby przelał stypendium, a Internet (on nie może się mylić!) mówi: nie masz takiego rachunku! Okazało się, że nagle, ni stąd ni zowąd, nie powiadomiwszy klientów, Pekao 24, czyli średniowieczny e-banking Bieleckiego przejął Pyszczka rachunek!

J- poszedł do swojego oddziału na Krakowskim, który kiedyś był eleganckim oddziałem BPH o domowej atmosferze, zapytać WTF. Panie nie kryły zdziwienia, że J- przychodzi w tej sprawie. "To nie dostała pani powiadomienia? Ani nowego loginu? No to wielu klientów się skarży... Ale złożymy nową dyspozycję i zaraz do pani przyślą login."

Pyszczek złożył nową dyspozycję, nie irytował się zbytnio, bo też babeczki teraz robią w jakimś DOSie na tych swoich komputerach, co chwilę im się to zawiesza i dostatecznie i tak są już wściekłe na Nowy Bank. Wszystko, w każdym razie było na dobrej drodze.

Tego samego dnia zadzwonił do Pyszczka pan z call-center Pekao, żeby wygenerować PIN. Pech chciał, że J ma dwa nazwiska: dokładnie nazywa się Jot Ka-Es. Pan dzwoni i pyta: czy rozmawiam z panią Jot Es? Pyszczek w pierwszym odruchu mówi, że owszem, że z Es, ale de facto, to z Ka-Es. Pan na to, że chciałby rozmawiać z Es. Pyszczek na to, że przecież jest Ka-Es i skąd ma wziąć samą gołą Jot Es? Na to pan przystąpił łaskawie do weryfikacji danych. Pyta się i pyta, a to o nazwisko panieńskie Matki J-Pyszczka, a to o imejl, a to o adresy wszelkie możliwe. J- podaje aktualne dane - i co się okazuje? Przykro mi, nnie przeszła pani weryfikacji danych - gdzieś się pani pomyliła. No to dawaj jeszcze raz: Pyszczek podaje po kolei. Nie ma szpaka, dane się nie zgadzają. Proszę wyjaśnić to w swoim oddziale.

Następnego dnia J- tup tup podreptał do swojego oddziału na Krakowskim i pyta po raz kolejny: WTF? Panie nie kryły zdziwienia. "Bo widzi pani, oni mają inną bazę dla call-centerów i pewnie mają pani stare dane." No owszem, ale przecież nazwisko Es to jest nowe nazwisko, jeśli już, to stare jest Ka! Ale sprawdźmy. Owszem, okazuje się, że wedle owej bazy J- mieszka na Targówku i nazywa się Jot Es. "Ale złoży pani jeszcze raz dyspozycję, wszystko się wyjaśni i zadzwonią do pani jeszcze raz."

J- złożył nową dyspozycję, nie irytował się zbytnio, bo i po co, skoro babeczki, niedość, że robią teraz w DOSie, to jeszcze muszą wydawać wszystkim klientom karty IKaeMki, bo wedle porcedur poronionego Pekao nie wystarczy, aby klient zidentyfikował się dowodem osobistym. Nie, klient musi posiadać jeszcze kawałek plastiku i wpisać se do komórki stutysięczny numer PIN (którego notabene nie można zmienić!), którym będzie się logował w kasie, aby sprawdzić stan konta. Sama karta płatnicza nie wystarczy - jakoś w BPH wystarczyła!

Tego samego dnia zadzwoniła do Pyszczka pani z call-center Pekao. I o co pyta? O to, czy rozmawia z panią Jot Es! "Z Ka-Es, do diabła ciężkiego!" "Acha, bo ja chciałam wygenerować nowy pin dla pani Jot Es..."

Teraz J- czeka, aż przyjdzie kasa, pospłaca wszelakie kredyty i debety i wraca do starego banku. Tam, gdzie są jeszcze (miejmy nadzieję), stare dane Pyszczka, jego stary numer konta i stare dobre bankowe obyczaje. Cóż z tego, że Pekao przysłało na niekatualny adres pięćdziesiąt ulotek o zaletach fuzji, skoro nie poinformowali o zmianach numerów kont, loginów do e-bankingu i utracie aktualności nowych kart? I cóż z tego, że każą się logować w banku jakąś kartą IKaeMką, skoro aby wykonać przelew internetem wystarczy podać kod z niezabezpieczonej niczym papierowej karty kodów jednorazowych, która przychodzi pocztą polską? Toż nawet w Inteligo takie karty są ze zdrapką!

Pointy nie będzie - jedyne co Pyszczka nachodzi, to wstręt do słowa "fuzja".

wtorek, lutego 12, 2008

O zimowej przygodzie z firmą na literę Gie i dlaczego, na Boga, SRE?

Tegoroczny sen zimowy w norce przerwała Pyszczkom nader niespodziewana przygoda. Każda przygoda jest niespodziewana (ex definitione), ale ta była nader, miała bowiem w sobie coś z Web-dwa-zerowej metafizyki.

Otóż pewnego grudniowego wieczoru, bodajże mikołajkowego, R-Pyszczek wybudził się z drzemki, włączył swój komputer, otworzył dżimejla i... ukazała mu się Matka Boska Krzemowa pod postacią dobrego zioma Billa z Mountain View. Bill pisał coś na kształt: "Siema! Jestem rekruterem dużej firmy na literę Gie, z produktów której (dobrze wiemy!) intensywnie korzystasz i tak se pomyśleliśmy tutaj z Larrym i Siergiejem, że może chciałbyś u nas pracować. To co? Może zadzwonię? Podaj czas."
R-, nie zawahawszy się przez moment, odpisał: "Spoko, ziom, dzwoń jeszcze teraz. "

Choć pora była u Pyszczków późna, Bill, który z racji dużej południkowej odległości dopiero zaczynał pracę, zadzwonił. Pytał R-a o bekgrałnd, o to, w czym czuje się najlepiej, kiedy skończy studia, kazał rozwiązywać zagadki algorytmiczne i dziwił się, że po filozofii R- wcale nie marzy o business-position w firmie na literę Gie. Trwało to ze czterdzieści minut, a R- spocił się od myślenia jak niemal Pudzian na siłowni.

Po kilku dniach Bill napisał kolejnego mejla, że on i inne ziomy z Doliny chcą iść dalej w rekrutment prosidżer. Że niebawem skontaktuje się z R-em jakiś paddy z hedkwatery w Dublinie i zaskedżuluje mu resztę rozmów.

Po kolejnych kilku dniach odezwał się Dżejson z Irlandii. Dżejson podjął decyzję, że będą rekrutować R-Pyszczka na stanowisko SRE, czyli na takiego machera, co to pisze programy do administrowania dużymi klastrami. Pal sześć, że R- nie za bardzo się czuje w administrowaniu, że nie za bardzo oni to tam w Lispie i Pythonie trzaskają, i że nie do końca SRE odpowiada kwalifikacjom R-a... ale dobra, niechaj i tak będzie.

Po jeszcze kilku dniach zadzwonił wieczorową porą Nik z Zurychu, jak to oni mówią - from Zurik. Najsampierw pytał R-a czym się różni stos od kolejki, co bardzo zdziwiło J-Pyszczka, wszak sam by nawet mógł odpowiedzieć. Ale potem Nik, złapawszy chemię z R-em, rozkręcił się na dobre i kazał mu podyktować kod do rozwiązania problemu znalezienia najkrótszej ścieżki w grafie słów takim, że dwa słowa są połączone jeżeli różnią się tylko jedną literą. R- myślał, i myślał, i pocił się, i podyktował, a na koniec, w akcie retaliacji, kazał przez ponad pół godziny opowiadać Nikowi o tym, jakie się ma profity, gdy się pracuje w Google Curyk.

I tu następuje lista samych wypasionych profitów, które niesamowicie nakręciły oba Pyszczki:
- dostaje się adres w domenie google.com. Czyli nie jakieś tam lamerstwo dla ludu na dżimejlu!
- dostaje się kopleksową obsługę firmy relokacyjnej i na koszt Wielkiego E-Babilonu można przewieźć pod Alpy wszystkie swoje książki;
- dostaje się 20% czasu na robienie własnych projektów na góglowych narzędziach;
- jeśli jest się wystarczająco fajnym, można występować w filmach takich, jak ten:

- robi się same "cool things" i to w towarzystwie, gdzie każdy jest smartnieszy od każdego! (jak to się ma do definicji porządku na zbiorach, Pyszczki wciąż nie rozkminiły);
- dostaje się hiperdługie i hiperpłatne urlopy ojcowskie i macierzyńskie;
- i wogle, dostaje się full gadżetów z logo firmy na Gie.

Po rozmowie z Nikiem odezwał się znów rekruter i kazał przygotować się na następną rozmowę - tym razem rozmowę przeprowadzi Łen z Mountain View. Łen okazała się być kobietą, a do tego słabo rozumiała R-a, najwyraźniej nie była nejtiwspikerką angielskiego. Zadawała proste pytania, typu "zdefiniuj iloczyn zbiorów" i sama nie wiedziała, czemu rekrutuje R-a akurat na SRE.

Po następnych kilku dniach odezwał się znów Dżejson, żeby powiedzieć, że rekrutment jest na dobrej drodze i zanim zaproszą R-a na onsajt interwju, musi pogadać z jednym jeszcze inżynierem, znów z miasta Zurik.
Czwarta rozmowa dotyczyła szacowania czasu wykonywania algorytmów do obsługi dużych baz danych na podstawie specyfikacji technicznej systemu. R- żałował bardzo, że nie miał kalkulatora, bo przeliczanie milionów sekund na tygodnie miało w sobie coś z masochistycznej rozrywki. Inżynier jednak również nie wiedział, dlaczego przepytuje R-a pod kątem SRE - kazali rozmawiać, to rozmawiał.

Po owej rozmowie nakręcone bardzo Pyszczki obmyślały strategię modernizacji Gógla. R- zobowiązał się zresztą, że kiedy już tylko tam będzie, zrobi J-Pyszczkowi przeszukiwanie RSS-ów w readerze, napisze sobie Gtalka pod Linuksa, naprawi kod do Analyticsa żeby był kompatybilny z Bloggerem i wiele, wiele innych rzeczy im tam ponaprawia.

Ale po kilku już dniach od tamtej rozmowy wiadomo: serwisy gógla będą ssały, tak jak ssą teraz, bo R-a w Zuryku nie chcą. I nie chcą, co gorsza, powiedzieć, dlaczego chcieli na SRE. Bill za to poprosił R-Pyszczka o zarekomendowanie nazwisk... Bądźcie więc zwarci i gotowi, drodzy Czytelnicy, bo nie wiecie, o kim R- szepnął Billowi słówko...