niedziela, sierpnia 27, 2006

O tym, jak moja żona została gikiem - post gościnny


To piszę ja, Szopa (wedle terminologii pyszczkowej -- R-Pyszczek). W swoim ostatnim poście moja Żona opisuje perypetie pyszczków zwiążane z posiadaniem laptopów. Post jest, jak zwykle, bardzo zabawny, jest jednak świadectwem pewnego strasznego zjawiska, jakiego jestem od jakiegoś czasu świadkiem.

Zacznijmy jednak od historyczno-socjologicznej retardacji. W hameryckich szkołach istnieje dość mocny podział na kasty. Z jednej strony są mali królowie i królowe życia -- gracze w futbol i czirliderki, piękni i bogaci -- popular kids, z drugiej -- gikowie, czyli dzieciaki zakompleksione, pryszczate, w okularach, często lepiej komunikujące się z komputerem niż z rówieśnikami... Nierzadko uzdolnione w takich nudnych dziedzinach jak chemia, fizyka lub informatyka. Generalnie, dzieci nienależące do żadnej z tych dwóch kast aspirują do grupy pierwszej i gardzą grupą drugą.

Rzecz jasna, gdy gikowie dorastają, zostają znanymi programistami, linuksiarzami, naukowcami, piszą Linuksa, zakładają Gógla i po pewnym czasie zarabiają więcej niż niegdyś popularni rówieśnicy. To daje im dużą siłę i pozwala na prowadzenie malutkiej wojny propagandowej, mającej na celu zmianę wizerunku gikowatości. W słownikach, komiksach i bug-wie-czym-jeszcze przekonują, że jednak bycie gikiem jest bardzo fajne, a kultura hakerska jest najlepsza na świecie. I robią to bardzo skutecznie, ponieważ (nie kryjmy tego) Internet został stworzony przez gików dla gików (pod przykrywką, że to niby dla wojska) -- w Necie gikowie mają zasadniczą przewagę.

Jot-Pyszczek nigdy nie wydawał się do końca świadom toczącej się tak nieopodal (bo pyszczki mieszkają bardzo blisko Internetu) wojny ideologicznej. Co prawda w momencie, gdy zaczęliśmy się intensywniej zadawać, zdawał się być bardzo popularny i przejawiał stosunek zasadniczo wrogi wobec tego, co kojarzymy z gikowatością. A J-Pyszckzowi kojarzyła się przede wszystkim z grubymi facetami z przetłuszczonymi włosami w okularach, dwuznaczność celowa... Nawet r-pyszczkowy Linux był mocno podjerzany, jednak (na całe szczęście) R-Pyszczek miał inne zalety, nie miał też przetłuszczonych włosów... Ale wszystko to działo się przy praktycznie zerowej świadomości ideologicznej.

Spójrzmy jednak na J-Pyszczka po dwóch latach. Cóż się dzieje teraz? Moja żona rano wstaje, robi kawę, zapala szluga, włącza swojego laptopa (niestety, z windą, bo żona jest uzależniona od GTalka w jego aspekcie dźwiękowym). Przez cały dom biegną cholerne kable, od sieci, od prądu, od głośników (na zdjęciu). Kiedy żona pracuje, LaTeX-uje, kiedy nie pracuje, robi skórki do bloga, myśli nad CSS-em, jak działa Wi-Fi, hateemeluje, wciela się w rolę ewangleistki Opery... A kiedy ja chcę zaimponować J-Pyszczkowi, opowiadam o programowaniu obiektowym, Uniksie albo AJAX-ie. A J-Pyszczek patrzy na mnie zasłuchany, lekko przekrzywiając główkę. Co gorsza, J-Pyszczek zna się już chyba lepiej na komputerach niż wielu moich kolegów (Panowie! Co za wstyd!)... Jeszcze kurtuazyjnie narzeka, jak rozmowa z np. Kazikiem schodzi na Linuksa, ale zauważyłem, że tak naprawdę nadstawia uszu...

Aż się boję, co się stanie, jak Gógiel wypuści linuksową wersje GTalka i J-Pyszczek przerzuci się na Ubuntu... Nie daj boże jeszcze zacznie korzystać z konsoli... Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie zrobią się od tej całej gikowatości na ślicznej pyszczkowej mordce pryszcze.

Tym akcentem kończę swego gościnnego posta. Bo J-Pyszczek wysyła mi właśnie wiadomość dżabberową, że jest głodna. Z kuchni.

O nowej jakości życia, czyli o optibookach i fondue

Ślub Pyszczków niewątpliwie wniósł do ich żywota zupełnie nową jakość. A to za sprawą dwóch faktów: po pierwsze, Pyszczki stać było wreszcie na kupienie sobie laptopów, po drugie, Pyszczki maję wreszcie profesjonalny sprzęt do robienia fondue.

Laptop to jest, jak się okazuje, bardzo fajna zabawka. Można z nim pójść do kibelka, posiedzieć w kuchni i popalić szlugi, tak żeby się R-Pyszczek nie wkurzał, że mu śmierdzi, można też obejrzeć sobie w łóżku film i wcale nie trzeba przestawiać wszystkich kabli, biurek i całego świata. Do tego, laptop śmiga że hej i świeci że hej, i J-Pyszczek nawet flesza w Operze nie blokuje, bo i tak mu się elegancko wyświetla, że nawet J- go nie zauważa.

W ogóle, to gdyby nie dobrzy ludzie w internecie, to kupno laptopa nie byłoby wcale takie proste, bo to dzięki nim właśnie Pyszczki się naumiały, na cóż to trzeba zwrócić uwagę, jak się ot taki laptop kupuje. Trzeba zwrócić uwagę mianowicie na to, jaki szybki jest dysk (J- ma 5400 rpm), ile ma komór bateria (J- ma osiem), czy jest wolny slot na ram (u J- jest), ile jest dziur usb (J- ma 3, ale Pyszczki powiedziały, że to strasznie mało i na zachętę dostały od panów usb huba za friko) i czy się świecą wszystkie piksele. I to jest naprawdę strasznie ważne, bo za każdy martwy piksel dostaje się 5 dych rabatu. I tak na przykład J- kazał panom z optimusa włączyć oba komputry, J- i R-, i powyświetlać najróżniejsze kolory i się okazało, że u R-Pyszczka był martwy piksel i dzięki J-upierdliwośći dostał w prezencie mysz logitecha. U J-Pyszczka niestety nie było martwych pikseli, ale i tak dostał w prezencie specjalną taką drugą skórę, że może sobie swojego optibooka nosić normalnie w torebce, bo to jest strasznie mały optibook i strasznie fajny. Warto jeszcze przed zakupem sprawdzić specyfikację techniczną komputra w karcie gwarancyjnej, a nie w katalogu czy na stojaczku w sklepie, bo niestety, sprzedawcy, nieważne jak bardzo profesjonalnie wyglądają, oszukują na bajtach, bitach i hercach -- na przykład laptop J-Pyszczka według etykietki miał procesor 1,7, a w karcie gwarancyjnej jak wół stało, że tylko 1,4. Co J- odkrył oczywiście dopiero po tym, jak już zapłacił:(

Pyszczki wcześniej, przed zakupem, nastawiały się raczej na jakieś tosziby albo HaPeki ze środkowej półki, ale okazało się, że optimusy są pod względem cenowym o niebo atrakcyjniejsze. Z dwoma laptopami o zacnych parametrach Pyszczki zamknęły się w cenie jednego macbooka, natomiast gdyby kupowały jakieś zagramaniczne laptopy to pewnie dobiłyby do ceny wypasionego aj-bi-ema.

W każdym razie,wypada trochę potrendsettować: oprócz tego, że u J-Pyszczka touchpad kopie trochę prądem (ale raczej tak miło brumbra niż boleśnie szczypie), Pyszczki polecają laptopy optimusa, bo sprawują się dość solidnie (przy czym jest niespodzianka z kartą dźwiękową - sterwoniki instalują się dopiero w obecności Service Packa 1 w Windzie XP).

Druga super zabawka Pyszczków to jest kocioł do fondue -- ślubny nabytek, rzecz jasna. Klasyk -- serowe fondue -- Pyszczki strzeliły sobie przed paroma dniami i koniecznie muszą podzielić się swoimi doświadczeniami i radami na temat procedury przyrządzania:

1. Przyrządzać należy na bardzo małym gazie, a nie na bajeranckim stojaczku z paliwem, bo to, wbrew pozorom, za bardzo grzeje.

2. Nie trzeba przesadzać z kupowaniem super hiper drogich serów -- zupełnie wystarczy polski gruyer i niemiecki ementaler (np. illetarel), po 30 zł za kilo w kerfurze.

3. Pół kilo serów to zdecydowanie za dużo dla dwóch osób na jeden raz. Do romantycznej kolacyjki w zupełności wystarczy 25-30 deko.

4. Nie można pod żadnym pozorem przesadzić z kirschem, bo wtedy fondue zajeżdża wódą w nucie głowy i pozbawia biesiadników zupełnie przyjemności ciumkania. Max wiśniówki, który można dodać, to 50 ml na kociołek, głdako rozrobiony z łyżką mąki ziemniaczanej.

A teraz po krótce, jak się robi fondue:

Sery się trze na drobno (albo ciacha w braunie, jak kto woli, Pyszczki oczywiście ciachają w maszynie). Czosnek -- max 2 ząbki -- się trze albo ciacha na drobno. Do kociołka na fondue wrzuca się z łyżeczkę masła (ale masła, a nie masłiksu) i roztapia się owe nad malutkim gazikiem. Potem się wrzuca czosnek pociachany i się czeka, aż dojdzie. Jak już dojdzie, to wlewa się do kocioła szklanicę wina białego niesłodkiego (Pyszczki użyły Carlo Rossi). Niech się ono zagotuje i niech wyparuje z niego posmak alkoholowy i wtedy można garstkami wsypywać rozdrobniony ser i trzeba ciągle mieszać, aby ser się gładko rozmiękczał w winie. Sery można dobrać różniście. Gruyer da posmak słony, ementaler natomiast słodkawo-mdławy. Chester podchodzi pod fondue na piwie, nie winie, więc na wino lepiej go nie wrzucać. Spokojnie nada się też gouda. Gatunki można mieszać (nawet wypada) -- w sumie na dwie osoby musi być z 30 deko.

W każdym razie, kiedy sery się topią w winku, stopniowo dodawane, należy ciągle w kociołku mieszać, żeby się breja nie przypaliła od spodu. Tymczasem druga osoba bierze kielonek wiśniówki (choć na dobrą sprawę może to być wino), takiej cierpkiej, nie nalewki babuni!, i rozprowadza w niej łyżkę stołową mąki ziemniaczanej (2 złote za kilo). W mieszaninie nie może być kluch, bo potem będą psuły konsystencję fondue. Mąkę z kirschem się wlewa do kociołka, ciagle mieszając, a jak już się zagęści, kocioł można zdjąć z gazu i przenieść na bajerancki palnik. Do palnika trzeba stosować odpowiednie paliwo -- nie może to być rozpałka do grilla, bo cuchnie benzyną, a zwykła świeczka jest za słaba. Paliwo można kupić w sklepach z bajerami do kuchni za jakieś 18 złociszy trzy sztuki, a jedna starczy na co najmniej dwa kociołkowania.

Jak fondue stoi już na grzałce, należy maczać w nim na kijach buły, drobno porwane, i uważać, żeby się nie uświnić, bo po serze z masłem i winem zostają tłuste, o paradoksie, plamy.

A tak się fondue je:



.

piątek, sierpnia 25, 2006

O najlepszej imprezie w życiu Pyszczków, czyli o weselu

W ostatni piątek w życiu Pyszczków wydarzyło się Coś przez wielkie C: Pyszczki wzięły się i pobrały. I choć wydarzyło się jeszcze wiele innych godnych uwagi rzeczy - na przykład Pyszczki kupiły sobie super hiper extra laptopy optimusa i zrobiły pierwsze w życiu fondue, - to sakramentalno-świeckie ,,tak'' wypowiedziane przed dostojną kierownicą szczecińskiego USC, żeniącą szczecinian od mniej więcej okrągłego stołu będzie stanowić główny wątek owego posta. A o laptopach i fondue będzie kiedy indziej.

J-Pyszczek ma w ogóle garść refleksji dotyczących ślubów i wesel. Po pierwsze, wszelkie mrożki i gombrowicze mogą się schować przy farsie, jaką jest ślub cywilny w polskim USC. Na wejściu gości witają rozkraczone na zydelkach urzędnice, a facet w turkusowym garniturku i siateczkowych butach, z mocnym alkoholowym wyziewem, zajmuje się przeganianiem wszystkich z jednej sali do drugiej. Za ślub nie można zapłacić kartą -- a rzecz jasna, żaden młody pan ani panna gotówki przy sobie nie nosi. Kierownica Urzędu, niedość, że ma prezencję woźnej albo w najlepszym razie nauczycielki przysbosobienia obronnego, sili się na patos i udaje księdza, co, z racji prezencji, po prostu nie ma prawa jej wyjść. W rezultacie czego J-Pyszczek nie może się kulturalnie wzruszyć, tylko dostaje spazmów płaczośmiechu.

Po drugie, wesela wyzwalają w najbardziej niepozornych znajomych głęboko skrywane pokłady śmiałości, sprawiając, że wszyscy bawią się czadersko. Taki R-Pyszczek na przykład na ogół nie cierpi tańczyć, gdyż uważa to za czynność stresującą i usztywniającą. Jednak już po kilkunastu minutach przymuszonego tradycją tańcowania R- wywijał namiętnie piruety ze wszystkimi dziewojami, stając się tym samym księciem parkietu -- królem niestety nie, bo w tę rolę wcielił się sam Wielki Człowiek ze Szczecina, który w trakcie siedmiu dziewcząt z albatrosa rozerwał sobie na tyłku spodnie. Utalentowanym tancerzem okazał się także Mariusz, którego to Amelka skutecznie podrywała czułym ,,masz szluga?'' Za to Mareczek, którego na tak zwany pierwszy rzut podejrzewa się raczej o predylekcje techno-dresiarskie wyszedł na niesamowicie wręcz klasycznego weselnika w garniaku i koszuli.

Po trzecie, dobrze jest, gdy na weselu nie ma wódy. Pyszczki przewidziały to i poiły gości winem i piwem, dzięki czemu pierwsze zgony nastąpiły w okolicach 23.00 a nie 17.00. Stan upojenia gości był jednak niegorszy niż byłby w wersji wódczanej, a pierwsze miejsca w rankingu ubzdryngolenia zajęli ex aequo Wielki Człowiek i Rudobrody, którego kelnerzy mieli podobno prześladować zawołaniem ,,Ej Dawid, chcesz bronka?''Wielki Człowiek natomiast, za namową Siostry Wielkiego Człowieka, został wrzucony do sadzawki, co wziął za świetny otrzeźwiający żart, a nie, jak chciała prowodyrka, za wyraz nieokrzesania współczesnej młodzieży.

Po czwarte, weselnicy po pewnym czasie doznają upośledzenia percepcji. Rudobrody na przykład, opuszczając knajpę szepnął Amelce na ucho, że cieszy się, że wyszła za Ryśka, będąc oczywiście święcie przekonanym, że Amelka jest J-Pyszczkiem. Co nie było prawdą -- Amelka i J-Pyszczek są siostrami. Z kolei Czarna, która jest kuzynką R-Pyszczka i przy okazji, jak się potem okazało, jakąś strasznie skandalizującą feministką szczecińską, usiłowała zmolestować najpierw Wielkiego Człoawieka a potem Radka, który jest piętnastoletnim kuzynem J-Pyszczka i interesuje się głównie szachami i nożną piłką. Skutkiem czego Radek się Czarnej przestraszył i resztę wieczoru przebawił z Amelką i choć wcześniej zarzekał się, że nie lubi dziewczyn, to z Amelką wykonywali jedne z najśmielszych na parkiecie pozycji (z nóżkami między nóżkami na czele).

Po piąte, dobrze jest gdy wesele odbywa się na wolnym powietrzu, bo goście są wówczas rześcy i trzeźwo zrauszowani a nie skiśniali, spoceni i spruci. Wprawdzie na pyszczkowym weselu przez czas pewien lało jak z cebra, ale szybko się wypogodziło i można było tańcować, zakąsając winko grillowanym żarełkiem.

Póki co, niestety nieostre i nieliczne zdjęcia z najbardziej czaderskiej, najlukśniejszej i najfajniejszej imprezy w życiu Pyszczków dostępne są tu, ale trzeba mieć nadzieję, że niebawem szanowni goście podrzucą Pyszczkom resztę i wtedy zdjęć będzie więcej.

I na koniec jeszcze: Pyszczki składają wszystkim weselnikom podziękowania za przybycie, prezenty i przede wszystkim przednią zabawę oraz niezapomniane wrażenia! No i liczą, że niebawem, w ramach rozpoczętej właśnie akcji ,, Stop kociej łapie'' następni znajomi się pożenią i imprezę będzie można powtórzyć.

sobota, sierpnia 05, 2006

O fleszu, przyszłości semiotyki i spisku prowajderów i łebmasterów

Im bardziej zbliża się ślub Pyszczków, tym bardziej prawdopodobne, że coś stanie na przeszkodzie w drodze do ich małżeńskiego szczęścia. I nie chodzi tu o żadne rodzinne waśnie, niechlubną przeszłość któregoś z Pyszczków, deszcz, nawałnice, czy skromny posag. Chodzi o spisek prowajderów internetu i łebmasterów przeciwko ludzkości. Chodzi o flesza.

Ostatnimi czasy bowiem, Pyszczki pokłóciły się na śmierć i życie o to, czy flesz obsysa, czy też nie. Gwoli jasnej orientacji w sprawie: J- twierdził, że obsysa, R- twierdził, że nawet jeśli, to i tak J- jest jedyną osobą na świecie, która odróżnia strony we fleszu od stron nie we fleszu.

Rozchodzi się zaś o to, że Pyszczki, przygotowując się do swojej śmiesznej ceremonii i planując tak zwane życie przyszłe, obcują dużo z internetem i, gdzie się nie ruszą, napada ich flesz.

Na przykład, Pyszczki nosiły się z zamiarem, by kupić sobie obrączki - no bo niby ślub, to wypada obrączki mieć. Jakoż Pyszczki wychodzą z założenia, że każde noszenie się z zamiarem należy sfinalizować przy minimalnym wysiłku, postanowiły, że wybiorą sobie te obrączki w internecie a potem pójdą prosto do jakiegoś upatrzonego w sieci jubilera i zakupią - rach, ciach i po krzyku.

Okazało się jednak, że to nie jest takie proste. Każdy szanujący się producent obrączek musi sobie wszakże trzasnąć stronę we fleszu. Ładuje się toto, przy pyszczkowym łączu za 50 złotych w UPC, jakieś czterdzieści parę sekund, a do tego trzeba pamiętać, żeby włączyć w Operze odpowiednie fleszowe wtyczki (z przyczyn ideologicznych - domyślnie wyłączone). Potem, jak już się załaduje, trzeba odszukać we fleszowym buszu kultury obrazkowej jakiś obrazek i cenę obrączki, która by Pyszczki satysfakcjonowała. Normalny Pyszczek używa więc odpowiedniej funkcji googla i wpisuje ''site:dajmy na to, www.wkruk.pl obrączki klasyczne''. Ale, że cwany łebmaster polskich jubilerów trzasnął stronę kruka we fleszu, google nie łapie oczywiście rekordów. Bo flesz googlowi też jest - trzeba wiedzieć - wrogi ideologicznie. J-Pyszczek musi więc sam sobie, metodą chybił trafił, poszukać obrączek i się strasznie wkurza, bo albo menu się szpanersko rozwija przez pół minuty, albo obrazek z obrączką jest taki tyci tyci, że nic nie widać, a nie da się powiększyć, bo przecież flesz, i jeszcze do tego nie działa wstecz ani odśwież. A droga do obrazka obrączki to średnio jakieś 25 kliknięć, przerywanych wkurzającą animacją z napisem ,,loading - please wait.''

-Trudno więc - pomyślały Pyszczki, - skoro nie da się przez intenet, no to trzeba będzie poszukać fizycznie - i w drodze z makdonalda do kina wstąpiły do jubilera Argentum na Świętokrzyskiej (mogą go szczerze polecić, bo zrobił obrączki w dwa dni) i tam też, nie narażając się na żadnego flesza, obrączki zakupiły.

Następnego dnia R- i J-Pyszczek spotkały się w parku, po pracy R-Pyszczka, żeby - zgodnie z poradnikami dla narzeczonych - pospędzać razem czas. Ławeczka, papierosek, cyrki J-Pyszczka, że gołębie chodzą za blisko, i nagle R-Pyszczek, ni stąd, ni zowąd, powiedział, że w Babilonie mówią, że teraz w marketingu modna jest semiotyka i że jest nawet we Wrocławiu taka firma, co robi w branży semiotycznej. W pierwszym odruchu Pyszczki chwyciły za swoje komórki z super hiper extra operetkami, żeby tych semiotyków z Wrocławia wygooglować. Ale i tym razem, kłodę pod nogi Pyszczkom rzucili spiskowcy spod znaku flesza: flesz.

Okazało się bowiem, że semiotycy z Wrocławia, dokładnie rzecz biorąc Semiotic Solutions Polska, trzasnęli sobie stronę we fleszu i żadna szanująca się Nokia za złotówkę plus vat, choćby miała tysiąc operetek na sobie, semiotyki.pl nie otworzy.

Wtedy Pyszczki wróciły do domu i tam dopiero zrobiły mały risercz marketingu semiotycznego. Przedstawia się to tak, że semiotyka jest obecnymi czasy istotnie trendi. Na rynku funkcjonuje kilka agencji semiotycznych (wszystkie ze stronami we fleszu), które zajmują się znajdowaniem głebokich insightów konsumenckich, mogących być podstawą dla prawdziwej innowacji, poprzez odkrywanie kodów kulturowych. Ściema po maksie, Pelcowi pewno włosy stają dęba - już nie wspominając, co dzieje się z włosami OjcaDyrektora.

J-Pyszczka uderzyło w marketingu semiotycznym przede wszystkim to, że ściemniany jego charakter podkreśla nawet niskie sense/byte ratio ichnich stron www - znaczy się ilość sensu przypadająca na każdy zdałnlołdowany kilobajt strony (J-Pyszczek sam ten wskaźnik wymyślił!) Na przykład, na semiotyce.pl, zamiast krókiego treściwego opisu działalności i relewantnych case studies, znajduje się jebutna ruszająca się i gadająca cebula, po której łażą różne ludki, a, co gorsza, jak się najedzie kursorem na link, to ludki krzyczą: "cebule sprzedaję!" U innych semiotyków, ale już takich bardziej światowych, bo w końcu warsiawskich, na stronie RSCG, widnieje za to wielki wektorowy obrazek z bilbordem, a jak J-Pyszczek chciał się dowiedzieć, kto tam u tych semiotyków robi i nakliknął na link ''ludzie'' pokazała mu się dynamiczna układanka w stylu super-pamięć i komunikat, że jak chce się czegokolwiek dowiedzieć, to musi znaleźć dwa identyczne obrazki.

J-Pyszczek strasznie się znowu wkurzał, że tak się ta moda na flesz rozpleniła, a R-Pyszczek bezczelnie stwierdził, że flesz nie jest nawet taki zły, bo niskie sense/byte ratio rekompensują dodatkowe wrażenia etstetyczne. Wtedy J- powiedział, że nikt normalny nie szuka w sieci wrażeń estetycznych, a treściwych informacji, dodatkowo takich, co je google archwizuje i co je można wyszukiwać. Wtedy R- zaoponował i powiedział J-Pyszczkowi, że tak naprawdę, to prawie nikt nie jest świadom tego, czym się różnią strony we fleszu od stron bez flesza i że J-Pyszczek przesadza z narzekaniem na głupich łebmasterów i wymyślaniem spisku (bo spisek jest zdaniem J-Pyszczka taki: prowajderzy dogadali się z łebmasterami, żeby ci robili jak najjebutniejsze strony, żeby klienci musieli kupować droższe i bardziej przepustowe łącza).

J-Pyszczek w ogóle nie wierzy, że można nie odróżniać, że można świadomie, nie uczestnicząc w żadnym spisku, takie strony zamieszczać w sieci i jeszcze, że można uważać, że flesz świadczy o kreatywności i profesjonalizmie. O ile jubilerom można flesz wybaczyć, bo to w końcu profesja niewymagająca większego sprytu, o tyle semiotykom przydałby się głęboki insight kodów rezydualnych w sieci i współpraca z kognitywistami, żeby dojść do błyskotliwego wniosku, że najabrdziej cenioną wartością strony w sieci jest czytelność.

W ramach przestrogi, J-Pyszczek zamieszcza poniżej linki do najbeznadziejniejszych stron we fleszu, na które natknął się w toku przygotowań do ślubu i tak zwanego życia:
Jubilerzy

Buty:
Ciuchy:
Marketing, reklama, badania rynku:

O gościach na pyszczkowym ślubie

Odkąd Pyszczki rozesłały swoim ślubnym gościom papierowe lux zaproszenia, systematycznie narastają w nich istotne obawy. I nie chodzi tu o obawy w rodzaju, czy w ogóle się żenić, czy ten R-Pyszczek to dobra partia, czy ten J-Pyszczek to trafny wybór, albo co jeżeli się Pyszczki przed ślubem pokłócą. Nic z tych rzeczy. W Pyszczkach narasta obawa, że nie przyjdą im na tę ich imprezę goście.

W R-Pyszczku to może nawet aż tak nie narasta, bo R- jest przecież niezmiernie odważny i na ogół niczego się nie obawia, ale J-Pyszczkowi tak narosło, że aż mu się dzisiaj przyśniło. Fabuła przyśnienia, z grubsza to ujmując, streszczała się następująco: Pyszczki stroją się przed ceremoniami, jadą sobie do ułesce taksówą, wysiadają i okazuje się, że nikt na nich nie czeka. No to wchodzą do ułesce, patrzą, a tam tylko świecki urzędnik państwowy, rzowiązuje krzyżówki z ,,Naj'' i oświadcza Pyszczkom, że jeżeli nie ma gości, to on nie może ich zawrzeć w związek małżeński. Wtedy J-Pyszczek się cały wkurza, aż w końcu się budzi.

Przyśnienie J-Pyszczka było rzecz jasna bardzo niewspółmierne z tym, jak jest naprawdę, bo część zaproszonych gości już potwierdziła swoje przybycie i nie zapowiada się, by mieli się jakoś rakiem wymigiwać. Ale reszta pewnie myśli sobie tak, mniej więcej: kurcze, impreza daleko, gdzieś na jakichś ziemiach odzyskanych, nie wiadomo kto będzie, czy będzie się z kim napić, czy w ogóle będzie się czego napić, jaka będzie średnia wieku, gdzie tam w ogóle spać... No, niby to Pyszczki, zaprosili, to wypada pojechać, ale zawsze można coś naściemniać, w końcu pewno jeszcze nie raz się będą żenić, może będą wtedy mieli fajniejszych znajomych jakichś, takich, co ich znam,... i tak dalej, w ten deseń. J-Pyszczek jest głęboko przekonany, że taki schemat myślenia jest typowy, bo gdyby jego, J-Pyszczka, jakieś inne pyszczki zaprosiły na swój ślub, to J- na pewno by właśnie w ten sposób sobie myślał.

Toteż Pyszczki wydumały, że można by na internecie zapodać listę wszystkich zaproszonych gości, żeby ci, którzy się wahają, mogli się zorientować, czy w ogóle przybyć warto (oraz - że przybyć warto!). Jedyny niuans tkwi w tym, że nie wypada zapodawać listy po nazwiskach, bo wtedy google będzie wyrzucał konkretne persony w kontekście Hot-Pyszczków, czego nie każdy mógłby sobie życzyć (J-Pyszczek na przykład by sobie nie życzył, gdyby nie był Pyszczkiem oczywiście). Zatem Pyszczki postanowiły listę trochę zakamuflować, jednocześnie umożliwiając dostateczne zorientowanie.

Lista gości zaproszonych jest więc taka:

  1. Mareczek - przybędzie
  2. Rudobrody - przybędzie
  3. Ania
  4. Agnieszka - przybędzie
  5. Maria Magdalena - przybędzie
  6. Kazik i Karolina - przybędą
  7. N- i K-pax - NIE przybędą
  8. Piotr - przybędzie
  9. Konrad
  10. Pryncypał
  11. Koss
  12. Ola - przybędzie
  13. Mariusz - przybędzie
  14. Maciek - chyba NIE przybędzie
  15. Zubil - przybędzie
  16. Lama - NIE przybędzie
  17. Gosia Pawelec - przybędzie
  18. Aliena
  19. Pankrac - przybędzie
  20. Amelka - rzecz jasna, przybędzie
Lista ma zamiar się uaktualniać wraz z napływającymi potwierdzeniami przybycia i nieprzybycia. Do tzw. gości extrafamilijnych doliczyć trzeba dwudziestkę gości intrafamilinych, których Pyszczki pozwoliły sobie tutaj nie wymieniać (za wyjątkiem Amelki, która może stanowić istotną atrakcję). Przewiduje się imprezę z dużą ilością żarełka, piwa i wina w centrum Szczecina, bez mocnych alkoholi, kapeli z jamahą, białej sukienki, oczepin, poprawin i innych głupich zabaw. Ma być za to jakaś sensowna muzyczka, co by można było się pobawić na skacząco. W roli wodzirejów wystąpić zaś mają sam Wielki Człowiek ze Szczecina i TataR-Pyszczka.

A na zakończenie trzeba jeszcze przyznać kredyt R-Pyszczkowi, bo, ucząc się dżawaskryptu, zrobił na bloga takie ładne menu z boku, że można zwijać i rozwijać i nie trzeba scrollować na sam dół.

wtorek, sierpnia 01, 2006

O hotelu dla gości na pyszczkowym ślubie - z ostatniej chwili

W ostatnich kilku minutach nadeszła do J-Pyszczka wiadomość, że centrum logistyki pyszczkowego ślubu oferuje gościom hotel na czas ceremonii. Toteż nie należy się martwić, że się nie będzie miało gdzie spać, a nawet jeśli się będzie miało, to trzeba będzie dużo wybulić. Pokoje są 2-osobowe z łazienkami, z wodą, dziewczynki z dziewczynkami, chłopcy z chłopcami (jak na Seminarium Filozofii Nauki we Lwowie). Centrum Logistyki pokrywa koszty.