poniedziałek, czerwca 26, 2006

O pewnych instynktach charakterystycznych dla samiczek

Tego posta piszę ja, szopa, w pewnych kontekstach nazywany R-Pyszczkiem. Wyjątkowo nie po to, aby wyprostować coś, co naskrobał krzywo J-Pyszczek, ani aby się podlansować (co byłoby poniekąd słuszne -- ciągle dostaję mejle pochwalne, jaka to moja kobieta jest dowcipna, elokwentna, erudycyjna i w ogóle sukcesfulna, a o moim, jakże wspaniałym blogu -- cichutko).

Przyczyna mojego zagarnięcia władzy pióra na Hot-Pyszczkach jesy zupełnie inna. Otóż, J-Pyszczek obecnie po prostu nie może pisać. Opanował go mroczny, nieznany dotąd instynkt, pochodzący (zapewne) z samej głebi pyszczkowego jestestwa.

(Wyjaśnienie dla czytelników, którzy już się przerazili, że J-Pyszczek porósł futerkiem, wyje do księżyca i poluje na wiewiórki w Łazienkach: jeszcze nie jest tak źle. Choć nie jest też dobrze.)

Ostatnie kilka dni zapowiadały się naukowo-intensywnie: trwa sesja, pyszczki muszą zaliczyć jakąś horrendalną ilość lektur u dr. Dziobaka, przy okazji ucząc się na spotkanie z naczelnym szołmenem IF UW. R-Pyszczek duchowo przygotowywał się na długie nasiadówy z kawą, Wittgensteinem, Quinem i Kripkem na dodatek... Żarliwe dyskusje -- kto ma razję: Hillary Putnam (ten od mózgów w naczyniu) czy może Hilaria Tupman (ta od nietoperzy w słoiku). Niestety, nic z tego.

Pierwszym objawem była notoryczna zmiana tematu przez J-Pyszczka. R-Pyszczek (czyli ja) mówił o optymalnej strategii w grze w Hodowlę Zwierzątek (nb. autorstwa znanego polskiego matematyka Borsuka), J-Pyszczek nagle się wcinał, opisywał lokal (znany J-Pyszczkowi z opisów jego mamy) i pytał, czy jest odpowiedni do wielkiego pyszczkowego weselicha. Kiedy R-Pyszczek zastanawiał się nad zawiłościami Dociekań Filozoficznych i chciał się podzielić swoimi nader subtelnymi uwagami, J-Pyszczek wyskakiwał z propozycją menu na wspomnianą już imprezę. Gdy R-Pyszczek (czyli ja) starał się przeczytać naraz pięć książek, z których pyszczki mają jutro rano (o 14oo) odpowiadać u dr. Dziobaka, J-Pyszczek oglądał sukienki slubne, dochodząc do wniosku, że polska moda ślubna jest do luftu i ona, J-Pyszczek, albo pojedzie do Berlina kupić sukienkę, albo kupi sobie sukienkę studniówkową, bo sukienki studniówkowe dużo lepiej oddają j-pyszczkową ideę wyglądania na pyszczkowym ślubie. Gdy R-Pyszczek (czyli ja) ma kryzys egzystencjalny związany z nabywaniem wykształcenia tylko filozoficznego, J-Pyszczek zastanawia się, czy zaprosić X z osobą towarzyszącą (w nowym pyszczkowym slangu OT), czy bez...

Nawet teraz nie jest prosto. R-Pyszczek (czyli ja) stara się teraz napisać posta na HotPyszczki, a J-Pyszczek, pisząc mejla do k-pra-pyszczka (czyli swojej mamusi) zadaje ciągle dziwne pytania, w stylu: ale te zaproszenia to maszynowo czy ręcznie robione, czy ten Płosajko zdąży je zrobić, co sądzisz o tej knajpie, co to jej nigdy na oczy nie widziałeś, czy będzie odpowiednia, a czy Mareczek może nas zawieźć do Ułesce swoją Skodą, a może... I tak dalej. Szanowni czytelnicy mogą już chyba sobie wyobrazić, jakiego to rodzaju pytaniami jest męczony R-Pyszczek.

Tak, proszę państwa, w J-Pyszczku odezwał się odwieczny instynkt samiczek, które mają być prowadzone do ślubu. J-Pyszczek nie jest już dawnym sarkastyczno-zdystansowanym zwierzątkiem -- J-Pyszczek jest w stanie myśleć tylo o tym, jak to wszystko wypadnie... Tylko oczekiwać, że J-Pysczek faktycznie wybierze się do Berlina... Albo zażąda zdjęć przedślubnych (z których pyszczki z taką radością się naśmiewały w BUW-ie przez ostatnie dwa lata) w jakimś strasznie wyczesanym miejscu, na przykład w czytelni IF. R-Pyszczek już to sobie wyobraża: J-Pyszczek przechyla się do tyłu nad ławką, na oczach zdumionych studentów i zamarłego w szoku bibliotekarza. A wtedy R-Pyszczek nie będzie miał już żadnego wyboru: będzie musiał jak najładnej wyglądać. W końcu szczęście J-Pyszczka (nawet ogarniętego przez dziwne instynkta) jest najważniejsze na świecie...

czwartek, czerwca 22, 2006

O tym, jak R-Pyszczek czuje się w obowiązku sprostować

Z tym rolsrojsem itp. z posta poniżej to jest jawna przesada i dezinterpretacja ze strony J-Pyszczka. Dlatego ja, R-Pyszczek, czuję się w obowiązku wyprostować część przynajmniej.

Pomysł pierwotny R-Pyszczka polegał na tym, aby ślub zrobić w ogóle cichaczem, nie powiadamiając nikogo prócz (niezbędnych wedle polskiego prawa) świadków. Ale J-Pyszczek powiedział, że on tak nie może, że rodzina się obrazi, zachoruje i przestanie współfinansować, i że w ogóle świat (ze społecznego punktu widzenia) się mu zawali. I wreszcie, że żelazka nie dostanie w prezencie (a żelazko stało się ostatnimi czasy, nie wiedzieć czemu, głównym przedmiotem marzeń J-Pysczka).

Więc R-Pyszczek się zgodził, aby było hucznie, jednakże na empetrójki zgodzić się już nie może. Wiadomo, że pyszczki mają różny gust muzyczny i się bardzo kłócą jeśli chodzi o wybór puszczanej empetrójki (o czym dobrze wiedzą uczestnicy pewnej imprezy). No a na weselu przecież pyszczki nie mogą się kłócić, co nie?

O tym, że nie jest wcale ciężko, o pierwszej ważnej urzędowej sprawie Pyszczków, i co się wydarzy 18 sierpnia A.D. 2006

Ostatnimi czasy jest taka tendencja, żeby podkreślać, że nie jest dobrze. Na przykład Kazik, przeszacowując pragmatyczną wartość faktu, że nie jest lekko, na swoim nowym blogu z przesadzoną -- zdaniem J-Pyszczka -- emfazą, pokreśla, że jest ciężko. Wschodząca gwiazda Biedronki Polskich Mediów, Slezak Klaudiusz, zauważa zaś błyskotliwie, że ciężko jest Żydom i że nie ma szans na poprawę, bo Marcinkiewicz się odcina. W ogóle, tendencja do podkreślania braków, znojów, trudów i ciężarów, z którymi to imponderabiliami przyszło się zmagać współczesnemu Polakowi, towarzyszy bez żenady niemal wszystkim płodom publicystycznym tych, którym nie jest wszystko jedno. Źle się bowiem dzieje w polskiej szkole -- bo Roman chce ponoć wydać rozkaz rzezi niewiniątek, a Korczak przewraca się w grobie -- i źle się dzieje w polskiej pogodzie, bo szaleją nawałnice i nic nie wskazuje na to, żeby przestały. W zasadzie, to jedyna dziedzina życia, w której nie jest tak najgorzej, to Futbol Narodowy, bo najgorzej to jest z nim na Kostaryce, a u nas, choć mizernie, to przynajmniej z honorem.

Ale to w ogóle nie jest istotne z punktu widzenia Pyszczków. Pyszczki bowiem uważają, że jest lekko, miło i przyjemnie, a każde ich przedsiewzięcie kończy się sukcesem.

Na przykład niedawno Pyszczki załatwiły razem pierwszą ważną sprawę urzędową. Choć załatwiały ją przez trzy dni i zmarnowały przy tym dużo benzyny, to jednak uwieńczyły załatwianie sukcesem i to niebagatelnym. Otóż Pyszczki, po pierwsze złatwiły odpis aktu urodzenia J-Pyszczka w Regenwaldzie, tym samym pobijając J-Pyszczka rekord czasowy na 100 kilometrów czerwonym muszkieterem JegoMamy, po drugie, znalazły odpowiednią siedzibę USC, po trzecie, oświadczyły przed świecką funkcjonariuszką Służby Cywilnej, że nie są spokrewnione, spowinowacone, żonate, ani zamężne i po czwarte, załatwiły se, że za troszkę mniej, niż dwa miesiące, zawrą se związek małżeński na Zamku Książąt Pomorskich w Od-Zawsze-Polskim-Szczecinie.

Otóż, Pyszczki podają do publicznej wiadomości, póki co na blogu, ale będzie też osobiście i papierowo, jak tylko kumpel Taty R-Pyszczka zrobi ładne zaproszenia z brystolu, że dnia osiemnastego sierpnia roku pańskiego 2006, Pyszczki będą się wzajemnie poślubiały.

W zasadzie, to Pyszczki już teraz się czują poślubione, bo wizyta w USC i podpisywanie wniosku o zawarcie związku małżeńskiego (a mówiąc delikatniej: oświadzcenia o gotowości do zawarcia) była niemal tak uroczysta, że wszelkie dodatkowe formalności wydają się być zbędne. Otóż pani w USC była bardzo miła i elegancka, coś a la Dobrochna Dębińska-Siury, Pyszczki już urzędowo zaświadczyły, jakie będa miały nazwiska i jeszcze dowiedziały się, że za pięćdziesiąt lat, jak będą oczywiście grzeczne, to sam Prezydent Miasta Szczecina nada im Medal za Długoletnie Pożycie! Jest to nagroda rzezczywiście kusząca w obliczu kosztów, jakie Pyszczki i ich rodzina poniosą w związku z planowanymi ceremoniami. Już teraz okazało się bowiem, że samo złożenie wniosków o zawarcie wraz z załącznikami to koszt około siedmiu dych, a sam ślub w USC to drugie tyle. Niemniej jednak prawo państwa polskiego przewiduje, że śluby są bezpłatne, toteż Pyszczki chciały właśnie taki ślub za friko odbyć. Tylko że, niestety, śłub bez sporządzenia odpowiedniego aktu jest nieważny, a to właśnie sporządzenie aktu tyle kosztuje. Tak więc z darmowego ślubu nici i trzeba będzie płacić.

I to dużo, bo R-Pyszczek zapowiedział, że jak już wedding, to wedding pełną parą, a więc: fotoreportaż państwa młodych w parku cyfrową lustrzanką, frak, welon i sukienka, przejazd przez całe miasto Rolls-Roycem, przedślubna nauka tańca, wystawny obiad, autokar i hotel dla gości, kapela, wiązanki, dużo wiązanek, wynajęcie dzieci do sypania kwiatków przy wyjściu z USC, ryż dla świadków i super ekstra czaderskie zaproszenia, żeby już na wejściu robiły dobre wrażenie.

J-Pyszczek aż łapie się za głowę, jak to wszystko kalkuluje, bo jego pierwotnym zamysłem było, żeby se kupić sukienkę w stylu rustykalnym w H&M i samemu poprowadzić do ślubu auto JegoMamy, wioząc R-Pyszczka na przednim siedzeniu i manifestując swoją lukśność i zaradność, potem pojechać na stadninę do Bartoszewa i odpalić grilla w najlepszym wydaniu przy kilku beczkach piwa i ściągniętych przez Amelkę empetrójkach puszczanych z laptopa. J-Pyszczek uważa, że to jest najlepsza opcja, bo tania i alternatywna i bez ceregieli, ale z drugiej strony narażona na niepowodzenie w przypadku (notabene zapowiadanych przez synoptyków) nawałnic i deszczu.

A zatem nie jest aż tak lekko, jak by się mogło pierwotnie wydawać, bo Pyszczki czekają teraz ciężkie negocjacje odnośnie do tego, co urządzać, jak urządzać i gdzie urządzać. Niemniej jednak aż tak ciężko nie jest, ale i tak prosi się czytelników Hot-Pyszczków o wyrażenie swoich opinii na temat J- i R-Pyszczka pomysłów na weselicho.

czwartek, czerwca 15, 2006

Nowe foty

W ramach prokrastynacji jeszcze, J-Pyszczek zamieścił w Suplemencie Fotograficznym nowe zdjęcia z Bardzo Przedniej Imprezy.

O tym, że Pyszczki się obijają, a w zasadzie to o niczym specjalnym

Dziasiaj J-Pyszczek wreszcie zasiadł do internetu, żeby zrealizować zamiar, z którym nosił się od tygodnia, taki mianowicie, żeby napisać nowego posta.

Ostatnimi tygodniami Pyszczki oddawały się pasjami tak zwanej strukturalnej prokrastynacji (skodyfikowanej nie przez kogo innego, jak samego Johna Perry'ego). Nadszedł bowiem Sezon przez duże eS, jak sesja i słońce, a to znaczy, że na szczycie listy priorytetów Pyszczków jest teraz opalanie mordek na trawie w Łazienkach i zdawanie egzaminów jak najmniejszym kosztem (czytaj: wyciąganie na średnią uprawniającą do stypendium ministra).

O ile pierwsze zajęcie, czyli smażenie mordek z przydatkami, stanowi dla Pyszczków nawet swoistą atrakcję, o tyle zdawanie egzaminów jest im wrogie ideowo. Po pierwsze, dlatego, że jest nudne, a po drugie -- demoralizujące. Że nudne -- to jest fakt niedozakwestionowania. Że demoralizujące -- wymaga wyjaśnienia.

Otóż w różnych uniwersyteckich subinstytucjach praktykuje się pewne działania, które studentom uchylają obowiązek bycia egzaminowanym, a egzaminatorom -- obowiązek egzaminowania. W subinstytucjach przyzwoitych działania owe polegają na uszczelnianiu filtrów dopuszczających studentów do egzaminów. Organizuje się tam więc rzeźnickie kolokwia, które skutecznie zmniejszają liczbę przystępujących do egzaminów, pozostawiając rzesze oblanych, ale za to szczęśliwych w obliczu perpsektywy byczenia się w czerwcu na słońcu. W subinstytucjach nieprzyzwoitych obowiązują natomiast inne praktyki, np. zaliczanie egzaminu pracą roczną, robienie banalnych testów sprawdzanych przez maszynę do totolotka, albo takie obniżanie progów punktowych, żeby każdy głupi zdał i nie trzeba mu było nawet sprawdzać. Pyszczki mają to nieszczęście, że są afiliowane do subinstytucji nieprzyzwoitych.

Toteż nie ma co się dziwić, że Pyszczkom, póki co, wszystko wychodzi. Okazało się bowiem, że dwa gnioty z etyki i lekki lans przy użyciu logo Marcina Mostowskiego (to jest dopiero pozycjonowanie marki!) sprawiły, że Pyszczki, nieprzeczytawszy w życiu żadnej etycznej rozprawy, zaliczyły sobie egzaminy na piontki. Z kolei pałerpointowo-totolotkowy system dydaktyczno-egzaminacyjny na Wydziale Psychologii przezacnego Uniwersytetu Warszawskiego dał ciała po całości, dowodząc, że wystarczy raz jeden przejrzeć 15 ogólnodostępnych prezentacji .ppt oraz spis treści dowolnego podręcznika, żeby zaliczyć egzamin na 4.


A zatem, demoralizacja w całej rozciągłości, gdyż Pyszczki już teraz są na półmetku swojej sesji, mimo że cały czas się prokrastynują! Wynikałoby więc zatem, że gdyby nie to całe stypendium ministra i parcie na oceny z górnej półki, to można by się przez te całe studia prześlizgnąć przy absolutnie minimalnym wysiłku, do tego ewentualnie jeszcze pobierając różne dodatki socjalne, żeby mieć na szlugi i piwsko. Czyli, jak by nie patrzeć, studia niepłatne bezpośrednio (żeby nie mówić bezpłatne, bo bezpłatne to one nawet teraz nie są) to jest po prostu takie marnotrawstwo kasy polskiego podatnika, że jak J-Pyszczek o tym myśli, to aż cały się telepie, przychodzą mu na myśl różne strasznie straszne rzeczy i drgają nozdrza.

Niemniej jednak, celem przewodnim niniejszego posta jest podzielenie się z tak zwaną publiką co donioślejszymi efektami pyszczkowej prokrastynacji, a nie jakieś tam kolejne wynurzenia o moralności interesu publicznego.

Zacząć trzeba więc od tego, że Hot-Pyszczki mają nową skórę. Nazywa się ona ,,Sesja-stajl J-Pyszczek's templejt" i, jak sama nazwa wskazuje, została w absolutnej całości sporządzona przez J-Pyszczka. Z różnych przyczyn i mimo wszelkich starań J-Pyszczka, nowa skóra nie wyświetla się prawidłowo pod Internet Explorerem, a jedynie pod Operą, która naprawdę śmiga i jest naprawdę czaderska i którą można mieć za friko i którą naprawdę powinno się sobie zainstalować, no i Mozillą, która w ogóle nie śmiga nawet trochę.

Jeśli chodzi o Pyszczki w sensie dwóch Pyszczków na raz, to w ramach Sezonu, obczaiły jak przyrządzić genialne nadzienie do tortilli z cycków kurczęcych, endivii i guacamole. Otóż trzeba pociupać cycki, tak gdzieś z kilo, na kawałki wielkości kciuka, nasolić i wyciapciać w dwóch rozbełtanych jajkach z dodatkiem papryki. Potem trzeba takie wyciapciane cycki wrzucić do michy z tartą bułką albo z pokruszonymi kornflejksami, tak żeby się tym obkleiły. A potem trzeba je wrzucić na teflon i tak przysmażać z 10 minut. A równolegle, trzeba obrać dojrzałe avocado i pociapciać je na masę, dodać pociapciany czosnek i trochę soku z cytrynki i soli i wogóle, i dodać do tego jogurt i wymieszać i to jest guacamole. A potem, to trzeba wziąć pomidory z puszki otworzyć i też pociapciać, np. z paryką w proszku albo z tabasco albo z czymś innym i z solą. No i jeszcze trzeba se kupić w albercie taką sałatę mytą świeżą w opakowaniu, za 3.50, najlepsza jest z endivii. No i teraz, to wszystko, czyli kuraki usmażone opanierowane, guacamole, pomidorasy, sałatę albo endivię, wszystko trzeba wyciapciać razem i można tym coś nadziać, np. tortille, albo w ogóle zjeść bez nadziewania.

Jeśli chodzi o samego R-Pyszczka, to trzeba mu przyznać chwałę, za to, że w ramach Sezonu naprawił kontakt w łazience i teraz wreszcie nie trzeba się kąpać po ciemku. Niestety, najwyraźniej nie oddaje się prokrastynacji z taką pasją, na jaką ona zasługuje. Zaliczył bowiem z niezłym wynikiem tradycyjny (czyli: nie-totolotkowy) egzamin z historii historii nauki (powtórzenie celowe) u pewnego profesora nadzwyczajnego, który u co wrażliwszych słuchaczy może wywoływać niestrawność.

A jeśli chodzi o J-Pyszczka, to wreszcie zasiadł do podręcznika Pythona i ma zamiar nauczyć się strasznie super ekstra programować, żeby napisać sobie takie małe programy, żeby móc analizować sieci społeczne, i żeby wreszcie skończyć swoje badania cytowań w polskiej filozofii i dojść do błyskotliwego wniosku, że najmłodszym w ogóle cytowanym filozofem jest nie kto inny, jak sam Kazimierz Ajdukiewicz.


A jutro Pyszczki jadą na Ziemie Odzyskane, żeby skonfrontować Pra-R-Pyszczków z Pra-J-Pyszczkami i to dopiero będa takie wrażenia, że J-Pyszczek będzie wreszcie miał o czym pisać.

czwartek, czerwca 01, 2006

O tym, jak Pyszczki pisały siedem tysięcy słów, a Benedykt zrobił dobre wrażenie

Dzisiaj J-Pyszczek zacząć musi od tego, że uświadomił sobie, że blog to nie jest po prostu takie ot hop-siup do przodu.

Otóż pewien kolega R-Pyszczka powiedział mu podobno, że odkąd czyta ,,Hot-Pyszczki'', zmienił zdanie o J-Pyszczku; w sensie, że nie uważa już, że J-Pyszczek jest głupi, choć wcześniej, rzecz jasna, był o tym święcie przekonany. Nowina ta po pierwsze bardzo zobowiązała J-Pyszczka, a po drugie to i nawet trochę sfrustrowała. No bo teraz okazuje się, że, primo, J-Pyszczek na pierwszy rzut oka robi wrażenie głupiego, a secundo, jedynym źródłem prawdziwych przekonań o J-Pyszczku jest jego blog. W związku z powyższem trzeba się teraz pilnować, żeby dobre wrażenie z bloga podtrzymać. No i dlatego, od teraz, J-Pyszczek będzie swoje posty z należytą pieczą przesiewał, rafinował i lukrował, tak żeby nie wyszło znowu na to, że jest głupi (chociaż, w co i kolega R-Pyszczka nie wątpił --- miły).

Ostatnimi dniami --- trzeba stwierdzić --- działo się u Pyszczków niewiele. Wprawdzie końcem soboty odbyła się przednia impreza u Znajomych Pyszczków (Pyszczki ciągle liczą, że, dzięki uprzejmości gospodarzy będą mogły zapodać na suplement fotograficzny relewantną dokumentację), ale już w niedzielę Pyszczki zakoszarowały się w swojej małej norce, celem napisania trzech i pół tysiąca słów o problemach moralnych.

Pyszczki na ogół lubią wypowiadać się o takich problemach, gdyż, co tu dużo mówić, ich neokonserwatywne poglądy robią wrażenie. Nawet jeżeli nie dobre, to zawsze jakieś. Niemniej jednak, tym razem Pyszczki czuły paskudny wstręt do swojego zadania. A chodzi o to, że Pyszczków PanOdEtyki, nb. autor uroczego ,,Zarysu moralności socjalistycznej'', kazał im napisać prace o tytułach: ,,Gwałt jako problem moralny'' (dla R-) i ,,Korupcja jako problem moralny'' (dla J-), po trzy i pół tysiąca słów każda. W sumie więc, Pyszczki musiały wyprodukować siedem tysięcy słów o moralności i etyczności, ni w ząb nie czując mięty do swoich tematów.

Początkowa strategia była taka, żeby zamiast po prostu produkować słowa, wyobrazić sobie, że się pisze posty na grono, w dyskusji o gwałcie czy o korupcji, i że dyskutantami są tacy pasjonaci, jak Aliena, Cheshire Cat albo da da. Strategia, jak większość Pyszczkowych pomysłów, nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, toteż stanęło na tym, że się jednak zakoszarują, przysiądą i trzasną.

Zatem przysiadły i trzasnęły, i wyprodukowały dwa największe gnioty swojego życia (J-Gniot, R-Gniot)[R-Pyszczek oczywiście uważa, że wcale nie gniot], które jak bumcykcyk nie zrobią na PanuOdEtyki absolutnie żadnego wrażenia. A trzeba wiedzieć, że to właśnie w zrobieniu dobrego wrażenia Pyszczki upatrywały w ogóle cel pisania tych słów, bo podobno jak się je napisze dostatecznie gładko, to da radę się zwolnić z egzaminu.

Prace z etyki - pracami z etyki, ale R-Pyszczka czeka teraz jeszcze gorszy effort. Otóż odkąd Pyszczki zakupiły sobie za dziewięć złotych Encyklikę Benedykta, o wdzięcznym tytule z niemiecką składnią (R-Pyszczek mówi, że nie niemiecką, tylko łacińską), Deus Caritas Est, odtąd Pyszczki noszą się z zamiarem jej przeczytania. Póki co, przejrzały pierwszych kilka stron, doszły do wniosku, że jak będą miały bejbika, to będą mu ją czytać do snu, po czem odłożyły na półkę, uprzednio stwierdziwszy, że ten cały Benedykt to jednak robi wrażenie.

A wrażenie jest niezgorsze. Otóż już na drugiej stronie okazuje się, że Benedykt używa wcale trudnych słów. Na przykład, używa terminu ,,pole semantyczne''. R-Pyszczek, jak tylko to zobaczył, tak się tym faktem rozemocjonował, że aż zobowiązał się, że benedyktiańską teorię pól semantycznych uczyni przedmiotem swojej rocznej pracy z historii filozofii nieanalitycznej.

Jedyny problem polega na tym, że Benedykt użył owego terminu raz jeden jedyny, i to w kontekście: ,,pole semantyczne miłości jest szerokie''. Toteż Pyszczkom pozostało jedynie wrażenie i oczywiście niekwestionowalnie głęboki, życiowy, chrześcijański bon mot.