czwartek, lipca 27, 2006

O tym, że żony domowe mogą spędzać czas płodnie i o dwóch nowych zabawkach J-Pyszczka

Siostra J-Pyszczka, skręciwszy z gracją kostkę na ostatnim schodku prowadzącym do pyszczkowej norki, pojechała w poniedziałek na południe, tym samym kładąc kres przymusowi wcielania się J-Pyszczka w rolę brainwash sister. Zostało więc J-Pyszczkowi poświęcić całą swoją energię na odgrywanie żony domowej.

Żony domowe, jak wiadomo, konsumują swój cenny czas wykonując na ogół czynności skrajnie nierozwijające i pracochłonne. Na przykład, pastują podłogi (co w efekcie grozi poślizgiem), piorą firany (czego efektów nie widać), wycierają kurze magiczną szmatką zeptera (co jest picem na wodę), prasują skarpetki (co tylko utrudnia ich zmięcie), krochmalą pościel (co sprawia, że śpi się niewygodnie), obierają przed obiadem ziemniaki (co demoralizuje, bo każdy powinien sobie sam je obierać) albo usuwają osad i kamień z kranów (co wprawdzie daje widoczny efekt, niczego nie utrudnia i nie demoralizuje, ale niszczy paznokcie). Nic zresztą dziwnego, że żony domowe poświęcają się takim duperelom, skoro taką wizją dbania o ognisko domowe karmi kobiety TiVi i prasa specjalistyczna z gatunku Pani Domu. Całe szczęście, wraz z nastaniem epoki Web 2.0, pojawił się nowy archetyp żony domowej, nie mniej bezpłodny praktycznie, ale w jakimś tam nikłym stopniu, płodniejszy epistemicznie.

Matki Polki Web 2.0 zajmują się bowiem tak wyrafinowanymi duperelami, o jakich Matkom Polkom Tradycyjnym nawet się nie śniło. Trenują na przykład zdolności empatyczne, wcielając się w swoje pociechy i prowadząc blogi w ich imieniu (vide blog martynki, blog innej martynki). Idea jest taka, że Matka Polka opisuje w pierwszej osobie (na ogół liczby pojedynczej, choć zdarzają się odstępstwa) każdy dzień swojego dziecka, zdrabniając 80 procent rzeczowników (witamy na stronce, nastał dzionek, tatuś pojechał autkiem do pracki, mamusia przegląda blogaski, pociągnąłem z cycusia, wypiłem mleczusio, nastała nocka, pozdrowionka dla wszystkich smykasków, do widzonka), robiąc błędy ortograficzne i łamiąc zasady logiki obrazowania realistycznego (,,siedzę teraz w kojcu i grzebię obiema rączkami w ząbkach'' - a czym piszesz, o smykasku, teraz wpisik na blogaska, skoro obie rączki zajęte a komputerka w kojcu brak?). Tu i ówdzie Matka Polka Web 2.0 wkleja animowane gify z gatunku brokatowy Miki, albo brokatowy Kubuś. Gdy blog jest gotowy, inne Matki Polki Web 2.0 składają wizytę i zostawiają komentarze. Ilości komentarzy na blogach serwisu smyki.pl mogą pozazdrościć sami Top10 bloggerzy z wordpressa. Ich treści jednak już nie: ,,Buziaczki i zapraszam na naszego blogaska'' albo ,,my już spimy, zaśnijcie więc i wy - dobranoc z naszej stroneczki''. I takich po kilkaset.

J-Pyszczek natknął się na smykolandię przypadkiem, zobaczył kilka takich ruszających się blogów, pomyślał, że jak dobrze, że Mama J-Pyszczka nie miała nawet możliwości zrobienia mu takiego obciachu (wyobraźmy sobie, że w sieci byłby dostępny blog Smyka J-Pyszczka sprzed 20 lat...), docenił stronę Iwosia (synka kolegi z klasy J-Pyszczka, który jako pierwszy spłodził potomstwo) i pozazdrościł, że Smyki mają tyle komentarzy, a J-Pyszczek w porywach dochodzi do czterech.

I wtedy to właśnie, tuż po pozazdroszczeniu, J-Pyszczek przypomniał sobie, że dostał przecież magiczny kod od Googla, który daje mu dostęp do najfajniejszej zabawki pod słońcem, a mianowicie Analyticsa.

Google Analytics jest gigantycznym googlowym narzędziem do analizowania swojej strony internetowej. Oczywiście, jak wszystko od googla, jest darmowy, pałerfulny, wielozadaniowy, robiący wrażenie i kiepsko chodzi pod Operą (której to apostolstwo J-Pyszczek uprawia skutecznie, bo zaraził nią nawet R-pyszczka). Żeby mieć analyticsa na swojej stronie, trzeba zapisać się do googla do kolejki po magiczny kod. Po kilku dniach lub tygodniach dostaje się taki kod, rejestruje, i wkleja odpowiednie javascriptowe znaczki na swoją stroną (jeżeli Wielki Człowiek ze Szczecina chce to mieć, to niech najlepiej poprosi Amelkę o pomoc). Potem, przez kilkadziesiąt godzin google zbiera dane i jak ruszy z kopyta, to zaczyna wyświetlać niesamowite statystyki.
Na przykład:
-- śledzi ścieżki po jakich poruszają się goście strony
-- pokazuje ile kliknięć miał każdy link
-- wyświetla cudne mapki świata z pozaznaczanymi geolokacjami gości
-- pokazuje z jakich podstron najczęściej wychodzą goście (gdzie się zaczynają nudzić)
-- jakie pliki ściągają i ile razy
-- robi ładne diagramy ciasteczkowe ze względu na różniste parametry (platformy, rozdzielczości ekranu, dostawcę internetowego, wpisane słowa kluczowe w wyszukiwarce, odnośniki, z których weszli goście).
Generalnie, Analytics robi wszystko to, co robi np. Stat4u plus dużo dużo więcej i bardziej szczegółowo, do tego w dość przejrzystej i kolorowej szacie graficznej.

J-Pyszczek, jako stworzenie obdarzone instyktami charakterystycznymi dla samiczek, może z całego serca polecić Analyticsa tym wszystkim, którzy lubią kolorki, wykresy, diagramy, cyferki, klocki Lego starego typu i gadżety googla.

Analytics jest pierwszą zabawką J-Pyszczka, która sprawia, że J- się nie nudzi w domu. Drugą zabawką jest Pajek (w zestawie z Filozofią Nauki). Otóż J-Pyszczek robi badania sieci społecznej, jaka się ukonstytuuje, jak się wklepie do komputera kto kogo w Filozofii Nauki cytuje. Pajek jest programem służącym do wizualizacji sieci społecznych, a sieci cytowań w polskiej filozofii w szczególności. J-Pyszczek, czekając aż Analytics zbierze więcej danych na temat Hot-Pyszczków, bawi się więc Pajekiem i rysuje niesamowite po prostu grafy, z których wyciąga potem bardzo daleko idące wnioski. Ostatnio na przykład wyciągnął wniosek, że najmniejszy Impact Factor pośród wszystkich cytowanych autorów FN ma Mariusz Grygianiec (z całym szacunkiem - tak wychodzi z danych za ostatni rok), a największy ma Roman Ingarden (bo nic nowego, nie wiedzieć czemu, ostatnimi czasy nie opublikował, a jest na razie najczęściej cytowany). Z Ingardenem o pierwszą pozycję walczy Kazimierz Ajdukiewicz i OjciecDyrektor (jednak jest coś w tej marce ostatniego żyjącego przedstawiciela SL-W).
Póki co, z racji niepełnych danych do ostatecznej wizualizacji, J-Pyszczek nie podaje wszystkich wyników, bo mogłyby jeszcze kogoś niechcący skrzywdzić (lub niesłusznie podlansować), ale w ramach zagadki umieszcza obrazek z zadaniem: przyporządkuj odpowiednie nazwisko polskiego filozofa do odpowiedniej kropki.

I niechaj to będzie dowód na to, że J-Pyszczek, nawet wcielając się w rolę Żony Domowej, spędza czas płodnie.

czwartek, lipca 20, 2006

O tym, jak J-Pyszczek wciela się w stosowne role

Jest taki czas w życiu każdego Pyszczka, że, z przyczyn mniej i bardziej obiektywnych, mniej i bardziej od jego własnej woli zależnych, musi wcielić się w tak zwaną stosowną rolę. Stosowne role J-Pyszczka bywają rodzaju familijno-klasycznego, np. córa tatula, czyli obiekt, któremu można nadawać na matkę, mom's supportive daughter, czyli obiekt, któremu można nadawać na ojca, i starsza siora, czyli obiekt, któremu można nadawać na starych. Bywają też role typu zawodowo-tradycyjnego (np. podopieczna OjcaDyrektora, czy mishka typica) oraz towarzysko-ponowoczesnego (koleżanka-co-to-nie-ja i czego-to-ja-nie-zrobię-babe). Ostatnimi dniami do repertuaru ról stosownych doszły jednak dwie nowe: typu tymczasowo-staropatriarchalnego, wakacyjna żona domowa, i socjotechniczno-iterwencjonistycznego, brainwash sister.

Rozchodzi się mianowicie o to, że R-Pyszczek poszedł stażować do Babilonu, żeby się posamorealizować (jakkolwiek nieprzywoicie to brzmi), zdobyć wpis do cefałki i zarobić na laptopa. Wygląda to tak, że R-Pyszczek wstaje z wróblami, o 6.oo, idzie po gazety do kiosku, przy pomocy których to Pyszczki odbębniają pierwszą fuchę (przepisują z gazet nagłówki, J-Pyszczek też to robi). Potem jedzie do Babilonu na Żoliborz, w południe pisze do J-Pyszczka na gtalku, żeby mu uprać koszulę, wraca o 19, je cuś nie cuś i zapada w sen popołudniowy. W związku więc z tym, że się tak R-Pyszczkowi zmienił behawior, J- sprowadził sobie do stolicy Siostrę i, konsekwentnie wywiązując się z obowiązków wakacyjnej żony domowej, wciela się jeszcze w rolę brainwash sister.

A trzeba wiedzieć, że obie role wymagają niemałej pracy koncepcyjnej. Żona domowa mianowicie musi obmyślać za dnia sporo spraw: w jakim kubku zrobić rano R-Pyszczkowi kawę, co R-Pyszczek zje na obiad, co kupić w jakim sklepie, żeby przyrządzić R-Pyszczkowi krzepiący posiłek dla prawdziwego mężczyzny, jakie atrakcje zorganizować Dziecku (w przypadku J-Pyszczka -- sprowadzonej Siostrze), żeby się nie nudziło, i jak zrelaksować R-Pyszczka wieczorem, żeby mu się zakodowały właściwe postawy propozycjonalne i żeby chciał zarabiać kiedyś dużo pieniążków.

Brainwash sister za to musi przede wszystkim inwigilować i indoktrynować. W trakcie organizowania atrakcji podejmuje więc drażliwe tematy i wywiaduje się, jakież to postawy wobec spraw istotnych wykazuje Siostra. Następnie sortuje owe postawy na prawidłowe, zgodne z J-Pyszczka wizją swojej Siostry, i nieprawidłowe, czyli wywrotowe, irraconalne i z ową wizją niezgodne. Siostra wykazuje trochę mocno ugruntowanych postaw nieprawidłowych, na przykład wobec swoich Starych, i kilka postaw prawidłowych, na przykład wobec oilmpiady filozoficznej, aczkolwiek ugruntowanych w intelektualnym bagienku.

J-Pyszczek, posortowawszy więc postawy Siostry na do pielęgnacji i do wymiany, stwarza odpowiednie okoliczności, miłe i przyjemne, i Siostrę należycie nastawia. Jeżeli siostra daje sie nastawić, dostaje nagrodę, na przykład piwo albo zostaje zaprowadzona do księgarni. Jeżeli jest oporna (co się jeszcze nie zdarzyło, bo Siostra jest jeszcze niestety bardzo plastyczna), zostaje ukarana przymusem siedzenia wieczorem w kuchni.

J-Pyszczek, wcielając się w role stosowne, realizuje więc konserwatywny model kobiety. No bo tak: jak zarabia, to malutko i wykonując pracę niewymagającą specjalnego sprytu, jak zajmuje się chłopem to jak świętą krową, a jak Dzieckiem (Siostrą), to tak, żeby nie było cienia szansy, że zejdzie na złą drogę. Jarosław byłby z J-Pyszczka dumny. Ale R-Pyszczek mówi, że J- wcale nie realizuje żadnego modelu, tylko Siostrę upupia, co może jest i prawdą, ale znudzonej żonie domowej sprawia dużo radochy.