czwartek, listopada 23, 2006

O pogodzie w Belgii, o tym, jak się tu uczy logiki i referacie R-Pyszczka

Od dobrych kilku tygodni w Leuven leje. Wprawdzie z przerwami na słoneczne jesienne wikendy, ale dla Pyszczków taaaaka ilość opadu i taka ilość słońca to jest zdecydowany skandal. A żeby nie było, że J- ściemnia: proszę, prognoza pogody ściągnięta z holenderskiego serwisu pogodowego, niebieskie znaczy, że leje:




Można się tylko pocieszać, że w Norwegii, Grecji, Danii, UK, Francji i Finlandii nie jest wcale lepiej.

Co Pyszczki robią, jak leje? Otóż Pyszczki nakładają swoje lukśne peleryny rowerowe (ukłony w stronę Mamy J-Pyszczka) i zapierniczają na zajęcia, po czym migiem wracają do norki, żeby się nie przeziębić (bo J wciąż nie dostał od Wielkiego Człowieka karty ubezpieczenia, w związku z czym musi uważać na zdrowie - bo leczenie kosztuje) i przetrzymać przejściowy okres klimatyczny na sucho. Problem w tym, że w jednym media nie kłamią - klimat belgijski to jest permanentny przednówek - leje i zimno, i ciemno i nieszczęśliwość i przetrzymywać trzeba będzie długo.

Ale nie ma tego mokrego, co by na suche nie wyszło (tak, tak, zalatuje rozmnażaniem...) i Pyszczki przetrzymują płodnie, rozmnażając swoje talenta intelektualne. Na przykład Pyszczki uczą się prologować. R- to już wsiąkł w prologowanie na dobre, wczoraj zapytany o to, czy kocha bardziej Lispa czy Prologa, odpowiedział, że Prologa!!! J- też się wziął w tak zwaną garść i też prologuje, chociaż ze zdecydowanie mniejszą pasją.

Poza tym Pyszczki też postanowiły powdrażac Belgów w polski sposób uczenia logiki. Bo chodzi o co - Pyszczkom się do tej pory wydawało, że nie idzie nauczyć podstawowej logiki inaczej, jak przy pomocy Borkowskiego, czy choćby poczciwej Stanoszowej. To znaczy, że trzeba przerobić podręcznik, porobić ćwiczenia, poudowadniać twierdzenia i poświęcić temu trochę czasu, no na pewno jakieś 15 godzin kursu. Okazuje się jednak, że w Belgii uczenie logiki wygląda ździebko inaczej.

W poniedziałek bowiem na ćwiczeniach z Fundamentali Sztucznej Inteligencji zaczął się nowy temat - logika. Jest to temat ostatni, zamykający cały kurs i przeznaczony tylko dla tych najbardziej ambitnych z opcji inżynieria i kompjuter sajens. Robby - pan od fundamentali - rozdał na wejściu studentom ćwiczenia, z których pierwsze polegało na tym, żeby przetłumaczyć proste zdania po angielsku na formuły First Order Logic. Po naszemu, krótko mówiąc - pierwsze zajęcia na pierwszym roku z Anią Wójtowicz. Jedyny problem polegał na tym, że większość Chińćzyków, Węgrów i Niemców, zapercypowawszy treść zadania, przybrała wyraz twarzy typu: łot, de fak, is ferst order lodżik? Robby - pan od fundamentali - powszechny wyraz twarzy również zapercypował (czysty przykład davidsonowskiej triangulacji) i postanowił przeprowadzić krótki kurs pod hasłem 'logika w pigułce'.

A kurs wyglądał tak, że Robby powiedział: 'Ferst order lodżik? Ju dont noł łot ferst order lodżik is? Soł, ferst order lodżik is: formjulas, warajabels, konstants, kłantifajers and konektifs of propoziszynal kalkjulus. Iz yt kliir?'

W taki oto sposób Chińczycy, Węgrzy i Niemcy zostali nauczeni logiki - Pyszczki aż dziw bierze, że w IF UW poświęca się na to aż 120 godzin rocznie. Skoro można tak króciutko.

Pyszczki zaczęły też niedawno chodzić na zajęcia pod tytułem 'Logic as Foundations of AI', na które, gwoli jasności, oprócz nich chodzi jeden Niemiec i jeden Hindus (Pyszczki mają szczęście do Hindusów) i Gerda, która je prowadzi. I wszyscy na tych zajęciach, oprócz Pyszczków, rzecz jasna, są przyzwyczajeni do belgijskiej metodyki nauczania logiki, która tym się różni od metodyki polskiej, że w Polsce się pisze na tablicy, a tutaj się wyświetla. To znaczy, po prostu, że jak się tu robi referat, to się puszcza na ekranie slajdy.

R-Pyszczek natomiast miał wczoraj właśnie na tych owych zajęciach referat. O rezolucji, czyli w zasadzie o tym, jak działa Prolog. I R- zrobil coś strasznie barbarzyńskiego - primo, nie przygotowal slajdów i secundo, zapisał znaczkami prawdziwymi cztery tablice i udowodnił mnóstwo różnych rzeczy. Cały referat wydawał się, przynamniej J-Pyszczkowi, bardzo przyjemny, epistemicznie wartościowy, solidny, wręcz napawający J-a dumą, że ma kumatego chłopa. Problemem jedynym było ostatnie pytanie posatwione przez słuchacza z Niemiec - mianowicie: 'what is existential quantifier?'

środa, listopada 01, 2006

O przededniu długiego wikendu i gdzie w Leuven mieszka nauka

Okazało się niedawno, wbrew pozorom, które sprawiają pozamykane na cztery spusty belgijskie kościoły, że Belgia jest jednak krajem przyzwoicie katolickim i jak na kraj przyzwoicie katolicki przystało, nieobca jest jej instytucja długiego wikendu. Zbliża się bowiem pierwszy listopada, tu i ówdzie znany pod nazwą święta zmarłych, w związku z czym należy obywtelom zrobić wolne. Co więcej, tuż po pierwszym listopada następuje drugi listopada, czyli poprawiny święta zmarłych, i za to też się wolne należy. A że oba dni wypadają we środę i czwartek, to nie pozostaje bardziej przyzwoite wyjście, jak uczynić dniem wolnym również piątek.

I nie bez kozery - jak zwykła mawiać Asia Osińska z Kroniki - wtorek dzisiejszy zasługuje na miano przedednia długiego wikendu. Przedednie, jak bowiem wiadomo, dostarczają nam na ogół mocnych bodźców będących źródłem zapadających na długo w pamięć wrażeń (o tak, tej frazy Kronika Szczecińska by się nie powstydziła). A dziś w Leuven wydarzyło się niebyleco. Otóż dzisiaj, w godzinach wieczornych, ulicami starej, pustoszejącej w wikendy studenckiej mieściny przeszła demonstracja. I to taka, że Węgrzy ze swoimi rebeliami antygyurcsanyowskimi mogą się po prostu schować.

Ale po kolei. Pyszczki zapragnęły wieczorem pójść pominglować się z tutejszymi gikami i pograć w go w specjalnie do tego celu przystosowanej knajpce. Knajpka jest blisko norki, a najkrótsza droga prowadzi przez centralną ruchliwą Namsestraat. I Pyszczki sobie Namsestraat postanowiły do knajpki podążyć. Toteż drepczą i drepczą, gawędząc sobie o tym i owym, o sprzątaniu (że należy), o Belgach (że są dziwni), o pogodzie (że się psuje), o tym, czyja to wina i o tym, że obwiniać się nie należy. Nagle zaś, ni stąd, ni zowąd, natrafiają na kordon wozów opanczerzonych z napisem 'politie'.

Widok to w Leuven niepowszedni, więc Pyszczki zaczynają zastanawiać się, co też takiego ma zamiar się wydarzyć, że leuveńczycy tyle policji w jednym miejscu gromadzą. Wprawdzie już wcześniej, po południu, Pyszczki podejrzewały, że coś wisi w powietrzu, bo przez kilka godzin nad ich dachem (z plexiglasu, notabene) brumbrał natarczywie helikopter. Ale wtedy Pyszczki myślały, że to z okazji akcji znicz. Jednak kilkanaście klasycznych pancernych suk, niemal setka rasowych belgisjkich psów w hełmach, kagańcach i z tarczami, uzbrojonych w ebonitowe pały i obutych w nieprzemakalne kozaki to było definitywnie coś więcej niż symptom wzmożonej, z okazji wikendu, aktywności drogówki. Przystanęły więc Pyszczki popatrzeć, z nadzieją, że może zobaczą prawdziwych belgijskich kiboli, albo lepiej - szalikową polonię studentów i gastarbeiterów trenującą napierdalanie obcych przed meczem Polska-Belgia, co to ma już niebawem się odbyć w Brukseli. Stały więc Pyszczki i stały, ale kiboli ani widu ani słychu.

Wtem Pyszczki usłyszały nieśmiałe dźwięki bębnów i dojrzały powiewające w oddali strzępy rachitycznych żółtych sztandarzyków z czarnymi lewkami. Wszystko rzecz jasna w akompaniamencie brumbrania coraz gromadniej nadjeżdżających suk pancernych i coraz gromadniej nadchodzących kordonów piechoty policyjnej. Wychyliły więc Pyszczki zza kordonów nosy i co się okazało? Otóż nie więcej jak setka narodowej prawicy flamandzkiej postanowiła zamanifestować w Leuven swoje poglądy. Niepozorne takie, ledwo ogolone, niedokamione skinki (bo skinhedami to w obliczu naszej wszechpolackiej tradycji nazwać ich nie przystoi) szły sobie i waliły w swoje małe bębenki, całkowicie bezsilne wobec wszechpanującej eurodemokracji socjalhomoseksualistów i ekofeministów rozmaitej maści, rasy i genderu.

Pyszczkom zrobiło się w tym momencie autentycznie tutejszej prawicy i nacjonalistów żal. Nie żeby Pyszczki się utożsamiały z postulatami Flamandii dla Flamandów i Leuven dla Leuveńczyków (bo z przyczyn logiczno-pragmatycznych utożsamiać się nie mogą), ale żeby policja musiała skinów chronić przed anarchistami i socjalistami, to już jest skandal obyczajowy w Pyszczkach żal wzmagający. Bo jak się potem w wywiadzie z tuziemcem okazało, ilekroć prawica chce wyjść na ulicę coś zamanifestować, musi wystepować we wzmożonej ochronie policji, bo w przeciwnym razie schodzą się lewacy i napierdalają w prawicę brukiem (a bruku ci w Leuven po dostatkiem).

A propos bruku. I cegieł. Pyszczki były niedawno, jak jeszcze było powietrze wyżowe (teraz jest już niżowe i leje) na spacerze w Groot Begijnhof - mikromiasteczku w Leuven, założonym w XIII wieku przez wdowy po uczestnikach wypraw krzyżowych. Begijnhofów jest w Belgii od groma, generalnie zachowane w świetnym stanie i wpisane na listę światowego dziedzictwa Unesco. I teraz pytanie za sto punktów: co jest warszawskim odpowiednikiem, pod względem funkcji rzecz jasna, Groot Begijnhofu?



Prawidłowa odpowiedź: warszawskim odpowiednikiem tego powalającego na kolana miejsca w Leuven jest kampus na Smyczkowej (tak, tam, gdzie mieszka Pryncypał), względnie obiekt hotelowy Hera. Tak, właśnie w takich warunkach mają okazję pomieszkać sobie studenci programów master i phd oraz pracownicy leuveńskiego uniwersytetu. I żeby było na czasie i w duchu wyborczej: aż chce się żyć i emigrować!