środa, listopada 01, 2006

O przededniu długiego wikendu i gdzie w Leuven mieszka nauka

Okazało się niedawno, wbrew pozorom, które sprawiają pozamykane na cztery spusty belgijskie kościoły, że Belgia jest jednak krajem przyzwoicie katolickim i jak na kraj przyzwoicie katolicki przystało, nieobca jest jej instytucja długiego wikendu. Zbliża się bowiem pierwszy listopada, tu i ówdzie znany pod nazwą święta zmarłych, w związku z czym należy obywtelom zrobić wolne. Co więcej, tuż po pierwszym listopada następuje drugi listopada, czyli poprawiny święta zmarłych, i za to też się wolne należy. A że oba dni wypadają we środę i czwartek, to nie pozostaje bardziej przyzwoite wyjście, jak uczynić dniem wolnym również piątek.

I nie bez kozery - jak zwykła mawiać Asia Osińska z Kroniki - wtorek dzisiejszy zasługuje na miano przedednia długiego wikendu. Przedednie, jak bowiem wiadomo, dostarczają nam na ogół mocnych bodźców będących źródłem zapadających na długo w pamięć wrażeń (o tak, tej frazy Kronika Szczecińska by się nie powstydziła). A dziś w Leuven wydarzyło się niebyleco. Otóż dzisiaj, w godzinach wieczornych, ulicami starej, pustoszejącej w wikendy studenckiej mieściny przeszła demonstracja. I to taka, że Węgrzy ze swoimi rebeliami antygyurcsanyowskimi mogą się po prostu schować.

Ale po kolei. Pyszczki zapragnęły wieczorem pójść pominglować się z tutejszymi gikami i pograć w go w specjalnie do tego celu przystosowanej knajpce. Knajpka jest blisko norki, a najkrótsza droga prowadzi przez centralną ruchliwą Namsestraat. I Pyszczki sobie Namsestraat postanowiły do knajpki podążyć. Toteż drepczą i drepczą, gawędząc sobie o tym i owym, o sprzątaniu (że należy), o Belgach (że są dziwni), o pogodzie (że się psuje), o tym, czyja to wina i o tym, że obwiniać się nie należy. Nagle zaś, ni stąd, ni zowąd, natrafiają na kordon wozów opanczerzonych z napisem 'politie'.

Widok to w Leuven niepowszedni, więc Pyszczki zaczynają zastanawiać się, co też takiego ma zamiar się wydarzyć, że leuveńczycy tyle policji w jednym miejscu gromadzą. Wprawdzie już wcześniej, po południu, Pyszczki podejrzewały, że coś wisi w powietrzu, bo przez kilka godzin nad ich dachem (z plexiglasu, notabene) brumbrał natarczywie helikopter. Ale wtedy Pyszczki myślały, że to z okazji akcji znicz. Jednak kilkanaście klasycznych pancernych suk, niemal setka rasowych belgisjkich psów w hełmach, kagańcach i z tarczami, uzbrojonych w ebonitowe pały i obutych w nieprzemakalne kozaki to było definitywnie coś więcej niż symptom wzmożonej, z okazji wikendu, aktywności drogówki. Przystanęły więc Pyszczki popatrzeć, z nadzieją, że może zobaczą prawdziwych belgijskich kiboli, albo lepiej - szalikową polonię studentów i gastarbeiterów trenującą napierdalanie obcych przed meczem Polska-Belgia, co to ma już niebawem się odbyć w Brukseli. Stały więc Pyszczki i stały, ale kiboli ani widu ani słychu.

Wtem Pyszczki usłyszały nieśmiałe dźwięki bębnów i dojrzały powiewające w oddali strzępy rachitycznych żółtych sztandarzyków z czarnymi lewkami. Wszystko rzecz jasna w akompaniamencie brumbrania coraz gromadniej nadjeżdżających suk pancernych i coraz gromadniej nadchodzących kordonów piechoty policyjnej. Wychyliły więc Pyszczki zza kordonów nosy i co się okazało? Otóż nie więcej jak setka narodowej prawicy flamandzkiej postanowiła zamanifestować w Leuven swoje poglądy. Niepozorne takie, ledwo ogolone, niedokamione skinki (bo skinhedami to w obliczu naszej wszechpolackiej tradycji nazwać ich nie przystoi) szły sobie i waliły w swoje małe bębenki, całkowicie bezsilne wobec wszechpanującej eurodemokracji socjalhomoseksualistów i ekofeministów rozmaitej maści, rasy i genderu.

Pyszczkom zrobiło się w tym momencie autentycznie tutejszej prawicy i nacjonalistów żal. Nie żeby Pyszczki się utożsamiały z postulatami Flamandii dla Flamandów i Leuven dla Leuveńczyków (bo z przyczyn logiczno-pragmatycznych utożsamiać się nie mogą), ale żeby policja musiała skinów chronić przed anarchistami i socjalistami, to już jest skandal obyczajowy w Pyszczkach żal wzmagający. Bo jak się potem w wywiadzie z tuziemcem okazało, ilekroć prawica chce wyjść na ulicę coś zamanifestować, musi wystepować we wzmożonej ochronie policji, bo w przeciwnym razie schodzą się lewacy i napierdalają w prawicę brukiem (a bruku ci w Leuven po dostatkiem).

A propos bruku. I cegieł. Pyszczki były niedawno, jak jeszcze było powietrze wyżowe (teraz jest już niżowe i leje) na spacerze w Groot Begijnhof - mikromiasteczku w Leuven, założonym w XIII wieku przez wdowy po uczestnikach wypraw krzyżowych. Begijnhofów jest w Belgii od groma, generalnie zachowane w świetnym stanie i wpisane na listę światowego dziedzictwa Unesco. I teraz pytanie za sto punktów: co jest warszawskim odpowiednikiem, pod względem funkcji rzecz jasna, Groot Begijnhofu?



Prawidłowa odpowiedź: warszawskim odpowiednikiem tego powalającego na kolana miejsca w Leuven jest kampus na Smyczkowej (tak, tam, gdzie mieszka Pryncypał), względnie obiekt hotelowy Hera. Tak, właśnie w takich warunkach mają okazję pomieszkać sobie studenci programów master i phd oraz pracownicy leuveńskiego uniwersytetu. I żeby było na czasie i w duchu wyborczej: aż chce się żyć i emigrować!

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

2/11 nie jest w Belgii dniem wolnym,chyba ze ktos wezmie urlop.

Julencja pisze...

na uniwersytecie 2/11 jest wolny. Jakoż i 3/11 - mniej oficjalnie.

Anonimowy pisze...

W Polsce na uniwersytetach 2/11 też jest dniem wolnym - bo Polska i Belgia to kraje katolickie ( i narodowe). Chwalmy Flamandów i czcijmy uniwersalistyczny katolicyzm; religię naszych dziadów i pradziadów; a w ostateczności religię Naszego Pana; Twórcy Wszechmogącego Inteligentnego Projektu, który obdarowywuje swym spojrzeniem każdego w potrzebie, nawet na ziemi Królestwa Belgów.

Anonimowy pisze...

Bo wiesz, Pyszczki to są takie katoliki i narodowościowce, że na prawo od nich to jest już tylko ściana.

Anonimowy pisze...

W ten sposób czczą naszego Pana; tylko siłą woli, mięśni, wiary, skromności można uchronić świat przed liberalnym grzechem. Módlmy sie o wyzwolenie ludzkośći od jaduliberalizmu; zatruwającego naszą niestrudzoną wędrówkę do Pana Naszego. Nawracajcie grzesznych Belgów; wspierajcie codzienną modlitwą wysiłki tych nielicznych, którzy maszerują, silni i dumni; wnoszą okrzyki In God we trust; rozniecając płomień miłośći Pańskiej i Najświętszej Marii w całej flamandzkiej Belgii. Krzyczmy: Nie - Protestantom i Buddystom. Wołajmy: Tak - Benedyktowi. Niech żyje Ignatio Loyola !!!!! I Jego Święta Inkwizycja.

Anonimowy pisze...

Za pyszczkami już tylko ściana, a za nią ... truskawkowe pole

Anonimowy pisze...

A to ciekawe. Aż chce się żyć i być w Polsce. Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Jakoś mnie to odwrócenie proporcji w stosunku skrajna prawica:lewacy niezmiernie bawi. Zestawienie warunków w Polsce i Belgii bawi mnie natomiast jakby trochę mniej...