wtorek, lutego 12, 2008

O zimowej przygodzie z firmą na literę Gie i dlaczego, na Boga, SRE?

Tegoroczny sen zimowy w norce przerwała Pyszczkom nader niespodziewana przygoda. Każda przygoda jest niespodziewana (ex definitione), ale ta była nader, miała bowiem w sobie coś z Web-dwa-zerowej metafizyki.

Otóż pewnego grudniowego wieczoru, bodajże mikołajkowego, R-Pyszczek wybudził się z drzemki, włączył swój komputer, otworzył dżimejla i... ukazała mu się Matka Boska Krzemowa pod postacią dobrego zioma Billa z Mountain View. Bill pisał coś na kształt: "Siema! Jestem rekruterem dużej firmy na literę Gie, z produktów której (dobrze wiemy!) intensywnie korzystasz i tak se pomyśleliśmy tutaj z Larrym i Siergiejem, że może chciałbyś u nas pracować. To co? Może zadzwonię? Podaj czas."
R-, nie zawahawszy się przez moment, odpisał: "Spoko, ziom, dzwoń jeszcze teraz. "

Choć pora była u Pyszczków późna, Bill, który z racji dużej południkowej odległości dopiero zaczynał pracę, zadzwonił. Pytał R-a o bekgrałnd, o to, w czym czuje się najlepiej, kiedy skończy studia, kazał rozwiązywać zagadki algorytmiczne i dziwił się, że po filozofii R- wcale nie marzy o business-position w firmie na literę Gie. Trwało to ze czterdzieści minut, a R- spocił się od myślenia jak niemal Pudzian na siłowni.

Po kilku dniach Bill napisał kolejnego mejla, że on i inne ziomy z Doliny chcą iść dalej w rekrutment prosidżer. Że niebawem skontaktuje się z R-em jakiś paddy z hedkwatery w Dublinie i zaskedżuluje mu resztę rozmów.

Po kolejnych kilku dniach odezwał się Dżejson z Irlandii. Dżejson podjął decyzję, że będą rekrutować R-Pyszczka na stanowisko SRE, czyli na takiego machera, co to pisze programy do administrowania dużymi klastrami. Pal sześć, że R- nie za bardzo się czuje w administrowaniu, że nie za bardzo oni to tam w Lispie i Pythonie trzaskają, i że nie do końca SRE odpowiada kwalifikacjom R-a... ale dobra, niechaj i tak będzie.

Po jeszcze kilku dniach zadzwonił wieczorową porą Nik z Zurychu, jak to oni mówią - from Zurik. Najsampierw pytał R-a czym się różni stos od kolejki, co bardzo zdziwiło J-Pyszczka, wszak sam by nawet mógł odpowiedzieć. Ale potem Nik, złapawszy chemię z R-em, rozkręcił się na dobre i kazał mu podyktować kod do rozwiązania problemu znalezienia najkrótszej ścieżki w grafie słów takim, że dwa słowa są połączone jeżeli różnią się tylko jedną literą. R- myślał, i myślał, i pocił się, i podyktował, a na koniec, w akcie retaliacji, kazał przez ponad pół godziny opowiadać Nikowi o tym, jakie się ma profity, gdy się pracuje w Google Curyk.

I tu następuje lista samych wypasionych profitów, które niesamowicie nakręciły oba Pyszczki:
- dostaje się adres w domenie google.com. Czyli nie jakieś tam lamerstwo dla ludu na dżimejlu!
- dostaje się kopleksową obsługę firmy relokacyjnej i na koszt Wielkiego E-Babilonu można przewieźć pod Alpy wszystkie swoje książki;
- dostaje się 20% czasu na robienie własnych projektów na góglowych narzędziach;
- jeśli jest się wystarczająco fajnym, można występować w filmach takich, jak ten:

- robi się same "cool things" i to w towarzystwie, gdzie każdy jest smartnieszy od każdego! (jak to się ma do definicji porządku na zbiorach, Pyszczki wciąż nie rozkminiły);
- dostaje się hiperdługie i hiperpłatne urlopy ojcowskie i macierzyńskie;
- i wogle, dostaje się full gadżetów z logo firmy na Gie.

Po rozmowie z Nikiem odezwał się znów rekruter i kazał przygotować się na następną rozmowę - tym razem rozmowę przeprowadzi Łen z Mountain View. Łen okazała się być kobietą, a do tego słabo rozumiała R-a, najwyraźniej nie była nejtiwspikerką angielskiego. Zadawała proste pytania, typu "zdefiniuj iloczyn zbiorów" i sama nie wiedziała, czemu rekrutuje R-a akurat na SRE.

Po następnych kilku dniach odezwał się znów Dżejson, żeby powiedzieć, że rekrutment jest na dobrej drodze i zanim zaproszą R-a na onsajt interwju, musi pogadać z jednym jeszcze inżynierem, znów z miasta Zurik.
Czwarta rozmowa dotyczyła szacowania czasu wykonywania algorytmów do obsługi dużych baz danych na podstawie specyfikacji technicznej systemu. R- żałował bardzo, że nie miał kalkulatora, bo przeliczanie milionów sekund na tygodnie miało w sobie coś z masochistycznej rozrywki. Inżynier jednak również nie wiedział, dlaczego przepytuje R-a pod kątem SRE - kazali rozmawiać, to rozmawiał.

Po owej rozmowie nakręcone bardzo Pyszczki obmyślały strategię modernizacji Gógla. R- zobowiązał się zresztą, że kiedy już tylko tam będzie, zrobi J-Pyszczkowi przeszukiwanie RSS-ów w readerze, napisze sobie Gtalka pod Linuksa, naprawi kod do Analyticsa żeby był kompatybilny z Bloggerem i wiele, wiele innych rzeczy im tam ponaprawia.

Ale po kilku już dniach od tamtej rozmowy wiadomo: serwisy gógla będą ssały, tak jak ssą teraz, bo R-a w Zuryku nie chcą. I nie chcą, co gorsza, powiedzieć, dlaczego chcieli na SRE. Bill za to poprosił R-Pyszczka o zarekomendowanie nazwisk... Bądźcie więc zwarci i gotowi, drodzy Czytelnicy, bo nie wiecie, o kim R- szepnął Billowi słówko...