poniedziałek, czerwca 26, 2006

O pewnych instynktach charakterystycznych dla samiczek

Tego posta piszę ja, szopa, w pewnych kontekstach nazywany R-Pyszczkiem. Wyjątkowo nie po to, aby wyprostować coś, co naskrobał krzywo J-Pyszczek, ani aby się podlansować (co byłoby poniekąd słuszne -- ciągle dostaję mejle pochwalne, jaka to moja kobieta jest dowcipna, elokwentna, erudycyjna i w ogóle sukcesfulna, a o moim, jakże wspaniałym blogu -- cichutko).

Przyczyna mojego zagarnięcia władzy pióra na Hot-Pyszczkach jesy zupełnie inna. Otóż, J-Pyszczek obecnie po prostu nie może pisać. Opanował go mroczny, nieznany dotąd instynkt, pochodzący (zapewne) z samej głebi pyszczkowego jestestwa.

(Wyjaśnienie dla czytelników, którzy już się przerazili, że J-Pyszczek porósł futerkiem, wyje do księżyca i poluje na wiewiórki w Łazienkach: jeszcze nie jest tak źle. Choć nie jest też dobrze.)

Ostatnie kilka dni zapowiadały się naukowo-intensywnie: trwa sesja, pyszczki muszą zaliczyć jakąś horrendalną ilość lektur u dr. Dziobaka, przy okazji ucząc się na spotkanie z naczelnym szołmenem IF UW. R-Pyszczek duchowo przygotowywał się na długie nasiadówy z kawą, Wittgensteinem, Quinem i Kripkem na dodatek... Żarliwe dyskusje -- kto ma razję: Hillary Putnam (ten od mózgów w naczyniu) czy może Hilaria Tupman (ta od nietoperzy w słoiku). Niestety, nic z tego.

Pierwszym objawem była notoryczna zmiana tematu przez J-Pyszczka. R-Pyszczek (czyli ja) mówił o optymalnej strategii w grze w Hodowlę Zwierzątek (nb. autorstwa znanego polskiego matematyka Borsuka), J-Pyszczek nagle się wcinał, opisywał lokal (znany J-Pyszczkowi z opisów jego mamy) i pytał, czy jest odpowiedni do wielkiego pyszczkowego weselicha. Kiedy R-Pyszczek zastanawiał się nad zawiłościami Dociekań Filozoficznych i chciał się podzielić swoimi nader subtelnymi uwagami, J-Pyszczek wyskakiwał z propozycją menu na wspomnianą już imprezę. Gdy R-Pyszczek (czyli ja) starał się przeczytać naraz pięć książek, z których pyszczki mają jutro rano (o 14oo) odpowiadać u dr. Dziobaka, J-Pyszczek oglądał sukienki slubne, dochodząc do wniosku, że polska moda ślubna jest do luftu i ona, J-Pyszczek, albo pojedzie do Berlina kupić sukienkę, albo kupi sobie sukienkę studniówkową, bo sukienki studniówkowe dużo lepiej oddają j-pyszczkową ideę wyglądania na pyszczkowym ślubie. Gdy R-Pyszczek (czyli ja) ma kryzys egzystencjalny związany z nabywaniem wykształcenia tylko filozoficznego, J-Pyszczek zastanawia się, czy zaprosić X z osobą towarzyszącą (w nowym pyszczkowym slangu OT), czy bez...

Nawet teraz nie jest prosto. R-Pyszczek (czyli ja) stara się teraz napisać posta na HotPyszczki, a J-Pyszczek, pisząc mejla do k-pra-pyszczka (czyli swojej mamusi) zadaje ciągle dziwne pytania, w stylu: ale te zaproszenia to maszynowo czy ręcznie robione, czy ten Płosajko zdąży je zrobić, co sądzisz o tej knajpie, co to jej nigdy na oczy nie widziałeś, czy będzie odpowiednia, a czy Mareczek może nas zawieźć do Ułesce swoją Skodą, a może... I tak dalej. Szanowni czytelnicy mogą już chyba sobie wyobrazić, jakiego to rodzaju pytaniami jest męczony R-Pyszczek.

Tak, proszę państwa, w J-Pyszczku odezwał się odwieczny instynkt samiczek, które mają być prowadzone do ślubu. J-Pyszczek nie jest już dawnym sarkastyczno-zdystansowanym zwierzątkiem -- J-Pyszczek jest w stanie myśleć tylo o tym, jak to wszystko wypadnie... Tylko oczekiwać, że J-Pysczek faktycznie wybierze się do Berlina... Albo zażąda zdjęć przedślubnych (z których pyszczki z taką radością się naśmiewały w BUW-ie przez ostatnie dwa lata) w jakimś strasznie wyczesanym miejscu, na przykład w czytelni IF. R-Pyszczek już to sobie wyobraża: J-Pyszczek przechyla się do tyłu nad ławką, na oczach zdumionych studentów i zamarłego w szoku bibliotekarza. A wtedy R-Pyszczek nie będzie miał już żadnego wyboru: będzie musiał jak najładnej wyglądać. W końcu szczęście J-Pyszczka (nawet ogarniętego przez dziwne instynkta) jest najważniejsze na świecie...

Brak komentarzy: