czwartek, czerwca 22, 2006

O tym, że nie jest wcale ciężko, o pierwszej ważnej urzędowej sprawie Pyszczków, i co się wydarzy 18 sierpnia A.D. 2006

Ostatnimi czasy jest taka tendencja, żeby podkreślać, że nie jest dobrze. Na przykład Kazik, przeszacowując pragmatyczną wartość faktu, że nie jest lekko, na swoim nowym blogu z przesadzoną -- zdaniem J-Pyszczka -- emfazą, pokreśla, że jest ciężko. Wschodząca gwiazda Biedronki Polskich Mediów, Slezak Klaudiusz, zauważa zaś błyskotliwie, że ciężko jest Żydom i że nie ma szans na poprawę, bo Marcinkiewicz się odcina. W ogóle, tendencja do podkreślania braków, znojów, trudów i ciężarów, z którymi to imponderabiliami przyszło się zmagać współczesnemu Polakowi, towarzyszy bez żenady niemal wszystkim płodom publicystycznym tych, którym nie jest wszystko jedno. Źle się bowiem dzieje w polskiej szkole -- bo Roman chce ponoć wydać rozkaz rzezi niewiniątek, a Korczak przewraca się w grobie -- i źle się dzieje w polskiej pogodzie, bo szaleją nawałnice i nic nie wskazuje na to, żeby przestały. W zasadzie, to jedyna dziedzina życia, w której nie jest tak najgorzej, to Futbol Narodowy, bo najgorzej to jest z nim na Kostaryce, a u nas, choć mizernie, to przynajmniej z honorem.

Ale to w ogóle nie jest istotne z punktu widzenia Pyszczków. Pyszczki bowiem uważają, że jest lekko, miło i przyjemnie, a każde ich przedsiewzięcie kończy się sukcesem.

Na przykład niedawno Pyszczki załatwiły razem pierwszą ważną sprawę urzędową. Choć załatwiały ją przez trzy dni i zmarnowały przy tym dużo benzyny, to jednak uwieńczyły załatwianie sukcesem i to niebagatelnym. Otóż Pyszczki, po pierwsze złatwiły odpis aktu urodzenia J-Pyszczka w Regenwaldzie, tym samym pobijając J-Pyszczka rekord czasowy na 100 kilometrów czerwonym muszkieterem JegoMamy, po drugie, znalazły odpowiednią siedzibę USC, po trzecie, oświadczyły przed świecką funkcjonariuszką Służby Cywilnej, że nie są spokrewnione, spowinowacone, żonate, ani zamężne i po czwarte, załatwiły se, że za troszkę mniej, niż dwa miesiące, zawrą se związek małżeński na Zamku Książąt Pomorskich w Od-Zawsze-Polskim-Szczecinie.

Otóż, Pyszczki podają do publicznej wiadomości, póki co na blogu, ale będzie też osobiście i papierowo, jak tylko kumpel Taty R-Pyszczka zrobi ładne zaproszenia z brystolu, że dnia osiemnastego sierpnia roku pańskiego 2006, Pyszczki będą się wzajemnie poślubiały.

W zasadzie, to Pyszczki już teraz się czują poślubione, bo wizyta w USC i podpisywanie wniosku o zawarcie związku małżeńskiego (a mówiąc delikatniej: oświadzcenia o gotowości do zawarcia) była niemal tak uroczysta, że wszelkie dodatkowe formalności wydają się być zbędne. Otóż pani w USC była bardzo miła i elegancka, coś a la Dobrochna Dębińska-Siury, Pyszczki już urzędowo zaświadczyły, jakie będa miały nazwiska i jeszcze dowiedziały się, że za pięćdziesiąt lat, jak będą oczywiście grzeczne, to sam Prezydent Miasta Szczecina nada im Medal za Długoletnie Pożycie! Jest to nagroda rzezczywiście kusząca w obliczu kosztów, jakie Pyszczki i ich rodzina poniosą w związku z planowanymi ceremoniami. Już teraz okazało się bowiem, że samo złożenie wniosków o zawarcie wraz z załącznikami to koszt około siedmiu dych, a sam ślub w USC to drugie tyle. Niemniej jednak prawo państwa polskiego przewiduje, że śluby są bezpłatne, toteż Pyszczki chciały właśnie taki ślub za friko odbyć. Tylko że, niestety, śłub bez sporządzenia odpowiedniego aktu jest nieważny, a to właśnie sporządzenie aktu tyle kosztuje. Tak więc z darmowego ślubu nici i trzeba będzie płacić.

I to dużo, bo R-Pyszczek zapowiedział, że jak już wedding, to wedding pełną parą, a więc: fotoreportaż państwa młodych w parku cyfrową lustrzanką, frak, welon i sukienka, przejazd przez całe miasto Rolls-Roycem, przedślubna nauka tańca, wystawny obiad, autokar i hotel dla gości, kapela, wiązanki, dużo wiązanek, wynajęcie dzieci do sypania kwiatków przy wyjściu z USC, ryż dla świadków i super ekstra czaderskie zaproszenia, żeby już na wejściu robiły dobre wrażenie.

J-Pyszczek aż łapie się za głowę, jak to wszystko kalkuluje, bo jego pierwotnym zamysłem było, żeby se kupić sukienkę w stylu rustykalnym w H&M i samemu poprowadzić do ślubu auto JegoMamy, wioząc R-Pyszczka na przednim siedzeniu i manifestując swoją lukśność i zaradność, potem pojechać na stadninę do Bartoszewa i odpalić grilla w najlepszym wydaniu przy kilku beczkach piwa i ściągniętych przez Amelkę empetrójkach puszczanych z laptopa. J-Pyszczek uważa, że to jest najlepsza opcja, bo tania i alternatywna i bez ceregieli, ale z drugiej strony narażona na niepowodzenie w przypadku (notabene zapowiadanych przez synoptyków) nawałnic i deszczu.

A zatem nie jest aż tak lekko, jak by się mogło pierwotnie wydawać, bo Pyszczki czekają teraz ciężkie negocjacje odnośnie do tego, co urządzać, jak urządzać i gdzie urządzać. Niemniej jednak aż tak ciężko nie jest, ale i tak prosi się czytelników Hot-Pyszczków o wyrażenie swoich opinii na temat J- i R-Pyszczka pomysłów na weselicho.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

zatkało mnie kompletnie i nie wiem co mam napisać.

Anonimowy pisze...

Wow, mnie też zatkało... Ale GRATULUJĘ! :)

Anonimowy pisze...

Ło matko, ktoś się hajta, pewnie jeszcze zaproszą, będzie trzeba pójść, dużo ludzi, tłum, obżarstwo, celebra, prezenty; a jak nie zaproszą, to będzie pewnie głupio/smutno/głupio i smutno. Słowem - jest ciężko :D

A jeśli chodzi o Biedronkę Polskich Mediów, to ten tytuł powinien chyba jednak przypaść Akselowi Szpringerowi za wydawanie jednego Faktu w dwóch wersjach (jedna z mniejszymi obrazkami). Agora to coś pomiędzy Tesco a Żabką.

Ryszard Szopa pisze...

Nie, drogi Zubilu, absolutnie się mylisz. Akselszpringer z dwoma różnymi faktami jest Kerfurem polskich mediów (vide produkty marki ,,z jedynką'' i ,,Carrefour'').