sobota, sierpnia 05, 2006

O fleszu, przyszłości semiotyki i spisku prowajderów i łebmasterów

Im bardziej zbliża się ślub Pyszczków, tym bardziej prawdopodobne, że coś stanie na przeszkodzie w drodze do ich małżeńskiego szczęścia. I nie chodzi tu o żadne rodzinne waśnie, niechlubną przeszłość któregoś z Pyszczków, deszcz, nawałnice, czy skromny posag. Chodzi o spisek prowajderów internetu i łebmasterów przeciwko ludzkości. Chodzi o flesza.

Ostatnimi czasy bowiem, Pyszczki pokłóciły się na śmierć i życie o to, czy flesz obsysa, czy też nie. Gwoli jasnej orientacji w sprawie: J- twierdził, że obsysa, R- twierdził, że nawet jeśli, to i tak J- jest jedyną osobą na świecie, która odróżnia strony we fleszu od stron nie we fleszu.

Rozchodzi się zaś o to, że Pyszczki, przygotowując się do swojej śmiesznej ceremonii i planując tak zwane życie przyszłe, obcują dużo z internetem i, gdzie się nie ruszą, napada ich flesz.

Na przykład, Pyszczki nosiły się z zamiarem, by kupić sobie obrączki - no bo niby ślub, to wypada obrączki mieć. Jakoż Pyszczki wychodzą z założenia, że każde noszenie się z zamiarem należy sfinalizować przy minimalnym wysiłku, postanowiły, że wybiorą sobie te obrączki w internecie a potem pójdą prosto do jakiegoś upatrzonego w sieci jubilera i zakupią - rach, ciach i po krzyku.

Okazało się jednak, że to nie jest takie proste. Każdy szanujący się producent obrączek musi sobie wszakże trzasnąć stronę we fleszu. Ładuje się toto, przy pyszczkowym łączu za 50 złotych w UPC, jakieś czterdzieści parę sekund, a do tego trzeba pamiętać, żeby włączyć w Operze odpowiednie fleszowe wtyczki (z przyczyn ideologicznych - domyślnie wyłączone). Potem, jak już się załaduje, trzeba odszukać we fleszowym buszu kultury obrazkowej jakiś obrazek i cenę obrączki, która by Pyszczki satysfakcjonowała. Normalny Pyszczek używa więc odpowiedniej funkcji googla i wpisuje ''site:dajmy na to, www.wkruk.pl obrączki klasyczne''. Ale, że cwany łebmaster polskich jubilerów trzasnął stronę kruka we fleszu, google nie łapie oczywiście rekordów. Bo flesz googlowi też jest - trzeba wiedzieć - wrogi ideologicznie. J-Pyszczek musi więc sam sobie, metodą chybił trafił, poszukać obrączek i się strasznie wkurza, bo albo menu się szpanersko rozwija przez pół minuty, albo obrazek z obrączką jest taki tyci tyci, że nic nie widać, a nie da się powiększyć, bo przecież flesz, i jeszcze do tego nie działa wstecz ani odśwież. A droga do obrazka obrączki to średnio jakieś 25 kliknięć, przerywanych wkurzającą animacją z napisem ,,loading - please wait.''

-Trudno więc - pomyślały Pyszczki, - skoro nie da się przez intenet, no to trzeba będzie poszukać fizycznie - i w drodze z makdonalda do kina wstąpiły do jubilera Argentum na Świętokrzyskiej (mogą go szczerze polecić, bo zrobił obrączki w dwa dni) i tam też, nie narażając się na żadnego flesza, obrączki zakupiły.

Następnego dnia R- i J-Pyszczek spotkały się w parku, po pracy R-Pyszczka, żeby - zgodnie z poradnikami dla narzeczonych - pospędzać razem czas. Ławeczka, papierosek, cyrki J-Pyszczka, że gołębie chodzą za blisko, i nagle R-Pyszczek, ni stąd, ni zowąd, powiedział, że w Babilonie mówią, że teraz w marketingu modna jest semiotyka i że jest nawet we Wrocławiu taka firma, co robi w branży semiotycznej. W pierwszym odruchu Pyszczki chwyciły za swoje komórki z super hiper extra operetkami, żeby tych semiotyków z Wrocławia wygooglować. Ale i tym razem, kłodę pod nogi Pyszczkom rzucili spiskowcy spod znaku flesza: flesz.

Okazało się bowiem, że semiotycy z Wrocławia, dokładnie rzecz biorąc Semiotic Solutions Polska, trzasnęli sobie stronę we fleszu i żadna szanująca się Nokia za złotówkę plus vat, choćby miała tysiąc operetek na sobie, semiotyki.pl nie otworzy.

Wtedy Pyszczki wróciły do domu i tam dopiero zrobiły mały risercz marketingu semiotycznego. Przedstawia się to tak, że semiotyka jest obecnymi czasy istotnie trendi. Na rynku funkcjonuje kilka agencji semiotycznych (wszystkie ze stronami we fleszu), które zajmują się znajdowaniem głebokich insightów konsumenckich, mogących być podstawą dla prawdziwej innowacji, poprzez odkrywanie kodów kulturowych. Ściema po maksie, Pelcowi pewno włosy stają dęba - już nie wspominając, co dzieje się z włosami OjcaDyrektora.

J-Pyszczka uderzyło w marketingu semiotycznym przede wszystkim to, że ściemniany jego charakter podkreśla nawet niskie sense/byte ratio ichnich stron www - znaczy się ilość sensu przypadająca na każdy zdałnlołdowany kilobajt strony (J-Pyszczek sam ten wskaźnik wymyślił!) Na przykład, na semiotyce.pl, zamiast krókiego treściwego opisu działalności i relewantnych case studies, znajduje się jebutna ruszająca się i gadająca cebula, po której łażą różne ludki, a, co gorsza, jak się najedzie kursorem na link, to ludki krzyczą: "cebule sprzedaję!" U innych semiotyków, ale już takich bardziej światowych, bo w końcu warsiawskich, na stronie RSCG, widnieje za to wielki wektorowy obrazek z bilbordem, a jak J-Pyszczek chciał się dowiedzieć, kto tam u tych semiotyków robi i nakliknął na link ''ludzie'' pokazała mu się dynamiczna układanka w stylu super-pamięć i komunikat, że jak chce się czegokolwiek dowiedzieć, to musi znaleźć dwa identyczne obrazki.

J-Pyszczek strasznie się znowu wkurzał, że tak się ta moda na flesz rozpleniła, a R-Pyszczek bezczelnie stwierdził, że flesz nie jest nawet taki zły, bo niskie sense/byte ratio rekompensują dodatkowe wrażenia etstetyczne. Wtedy J- powiedział, że nikt normalny nie szuka w sieci wrażeń estetycznych, a treściwych informacji, dodatkowo takich, co je google archwizuje i co je można wyszukiwać. Wtedy R- zaoponował i powiedział J-Pyszczkowi, że tak naprawdę, to prawie nikt nie jest świadom tego, czym się różnią strony we fleszu od stron bez flesza i że J-Pyszczek przesadza z narzekaniem na głupich łebmasterów i wymyślaniem spisku (bo spisek jest zdaniem J-Pyszczka taki: prowajderzy dogadali się z łebmasterami, żeby ci robili jak najjebutniejsze strony, żeby klienci musieli kupować droższe i bardziej przepustowe łącza).

J-Pyszczek w ogóle nie wierzy, że można nie odróżniać, że można świadomie, nie uczestnicząc w żadnym spisku, takie strony zamieszczać w sieci i jeszcze, że można uważać, że flesz świadczy o kreatywności i profesjonalizmie. O ile jubilerom można flesz wybaczyć, bo to w końcu profesja niewymagająca większego sprytu, o tyle semiotykom przydałby się głęboki insight kodów rezydualnych w sieci i współpraca z kognitywistami, żeby dojść do błyskotliwego wniosku, że najabrdziej cenioną wartością strony w sieci jest czytelność.

W ramach przestrogi, J-Pyszczek zamieszcza poniżej linki do najbeznadziejniejszych stron we fleszu, na które natknął się w toku przygotowań do ślubu i tak zwanego życia:
Jubilerzy

Buty:
Ciuchy:
Marketing, reklama, badania rynku:

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Szopa oczywiście nie ma racji mówiąc, że tylko Ty odróżniasz strony fleszowe od niefleszowych, bo Karolina i ja też odróżniamy, i przyłączamy się do antyfleszowego nurtu popierając J-Pyszczkowe wywody.

flesz obsysa!
(Karolina mówi: "flesz to złooo!")

Steve Fly Agaric pisze...

Keep on writing, reading and thinking.
Cheers.

Anonimowy pisze...

do jubilerów dodaj sklep online "AnKa Biżuteria": http://ankabizuteria.pl