niedziela, sierpnia 27, 2006

O nowej jakości życia, czyli o optibookach i fondue

Ślub Pyszczków niewątpliwie wniósł do ich żywota zupełnie nową jakość. A to za sprawą dwóch faktów: po pierwsze, Pyszczki stać było wreszcie na kupienie sobie laptopów, po drugie, Pyszczki maję wreszcie profesjonalny sprzęt do robienia fondue.

Laptop to jest, jak się okazuje, bardzo fajna zabawka. Można z nim pójść do kibelka, posiedzieć w kuchni i popalić szlugi, tak żeby się R-Pyszczek nie wkurzał, że mu śmierdzi, można też obejrzeć sobie w łóżku film i wcale nie trzeba przestawiać wszystkich kabli, biurek i całego świata. Do tego, laptop śmiga że hej i świeci że hej, i J-Pyszczek nawet flesza w Operze nie blokuje, bo i tak mu się elegancko wyświetla, że nawet J- go nie zauważa.

W ogóle, to gdyby nie dobrzy ludzie w internecie, to kupno laptopa nie byłoby wcale takie proste, bo to dzięki nim właśnie Pyszczki się naumiały, na cóż to trzeba zwrócić uwagę, jak się ot taki laptop kupuje. Trzeba zwrócić uwagę mianowicie na to, jaki szybki jest dysk (J- ma 5400 rpm), ile ma komór bateria (J- ma osiem), czy jest wolny slot na ram (u J- jest), ile jest dziur usb (J- ma 3, ale Pyszczki powiedziały, że to strasznie mało i na zachętę dostały od panów usb huba za friko) i czy się świecą wszystkie piksele. I to jest naprawdę strasznie ważne, bo za każdy martwy piksel dostaje się 5 dych rabatu. I tak na przykład J- kazał panom z optimusa włączyć oba komputry, J- i R-, i powyświetlać najróżniejsze kolory i się okazało, że u R-Pyszczka był martwy piksel i dzięki J-upierdliwośći dostał w prezencie mysz logitecha. U J-Pyszczka niestety nie było martwych pikseli, ale i tak dostał w prezencie specjalną taką drugą skórę, że może sobie swojego optibooka nosić normalnie w torebce, bo to jest strasznie mały optibook i strasznie fajny. Warto jeszcze przed zakupem sprawdzić specyfikację techniczną komputra w karcie gwarancyjnej, a nie w katalogu czy na stojaczku w sklepie, bo niestety, sprzedawcy, nieważne jak bardzo profesjonalnie wyglądają, oszukują na bajtach, bitach i hercach -- na przykład laptop J-Pyszczka według etykietki miał procesor 1,7, a w karcie gwarancyjnej jak wół stało, że tylko 1,4. Co J- odkrył oczywiście dopiero po tym, jak już zapłacił:(

Pyszczki wcześniej, przed zakupem, nastawiały się raczej na jakieś tosziby albo HaPeki ze środkowej półki, ale okazało się, że optimusy są pod względem cenowym o niebo atrakcyjniejsze. Z dwoma laptopami o zacnych parametrach Pyszczki zamknęły się w cenie jednego macbooka, natomiast gdyby kupowały jakieś zagramaniczne laptopy to pewnie dobiłyby do ceny wypasionego aj-bi-ema.

W każdym razie,wypada trochę potrendsettować: oprócz tego, że u J-Pyszczka touchpad kopie trochę prądem (ale raczej tak miło brumbra niż boleśnie szczypie), Pyszczki polecają laptopy optimusa, bo sprawują się dość solidnie (przy czym jest niespodzianka z kartą dźwiękową - sterwoniki instalują się dopiero w obecności Service Packa 1 w Windzie XP).

Druga super zabawka Pyszczków to jest kocioł do fondue -- ślubny nabytek, rzecz jasna. Klasyk -- serowe fondue -- Pyszczki strzeliły sobie przed paroma dniami i koniecznie muszą podzielić się swoimi doświadczeniami i radami na temat procedury przyrządzania:

1. Przyrządzać należy na bardzo małym gazie, a nie na bajeranckim stojaczku z paliwem, bo to, wbrew pozorom, za bardzo grzeje.

2. Nie trzeba przesadzać z kupowaniem super hiper drogich serów -- zupełnie wystarczy polski gruyer i niemiecki ementaler (np. illetarel), po 30 zł za kilo w kerfurze.

3. Pół kilo serów to zdecydowanie za dużo dla dwóch osób na jeden raz. Do romantycznej kolacyjki w zupełności wystarczy 25-30 deko.

4. Nie można pod żadnym pozorem przesadzić z kirschem, bo wtedy fondue zajeżdża wódą w nucie głowy i pozbawia biesiadników zupełnie przyjemności ciumkania. Max wiśniówki, który można dodać, to 50 ml na kociołek, głdako rozrobiony z łyżką mąki ziemniaczanej.

A teraz po krótce, jak się robi fondue:

Sery się trze na drobno (albo ciacha w braunie, jak kto woli, Pyszczki oczywiście ciachają w maszynie). Czosnek -- max 2 ząbki -- się trze albo ciacha na drobno. Do kociołka na fondue wrzuca się z łyżeczkę masła (ale masła, a nie masłiksu) i roztapia się owe nad malutkim gazikiem. Potem się wrzuca czosnek pociachany i się czeka, aż dojdzie. Jak już dojdzie, to wlewa się do kocioła szklanicę wina białego niesłodkiego (Pyszczki użyły Carlo Rossi). Niech się ono zagotuje i niech wyparuje z niego posmak alkoholowy i wtedy można garstkami wsypywać rozdrobniony ser i trzeba ciągle mieszać, aby ser się gładko rozmiękczał w winie. Sery można dobrać różniście. Gruyer da posmak słony, ementaler natomiast słodkawo-mdławy. Chester podchodzi pod fondue na piwie, nie winie, więc na wino lepiej go nie wrzucać. Spokojnie nada się też gouda. Gatunki można mieszać (nawet wypada) -- w sumie na dwie osoby musi być z 30 deko.

W każdym razie, kiedy sery się topią w winku, stopniowo dodawane, należy ciągle w kociołku mieszać, żeby się breja nie przypaliła od spodu. Tymczasem druga osoba bierze kielonek wiśniówki (choć na dobrą sprawę może to być wino), takiej cierpkiej, nie nalewki babuni!, i rozprowadza w niej łyżkę stołową mąki ziemniaczanej (2 złote za kilo). W mieszaninie nie może być kluch, bo potem będą psuły konsystencję fondue. Mąkę z kirschem się wlewa do kociołka, ciagle mieszając, a jak już się zagęści, kocioł można zdjąć z gazu i przenieść na bajerancki palnik. Do palnika trzeba stosować odpowiednie paliwo -- nie może to być rozpałka do grilla, bo cuchnie benzyną, a zwykła świeczka jest za słaba. Paliwo można kupić w sklepach z bajerami do kuchni za jakieś 18 złociszy trzy sztuki, a jedna starczy na co najmniej dwa kociołkowania.

Jak fondue stoi już na grzałce, należy maczać w nim na kijach buły, drobno porwane, i uważać, żeby się nie uświnić, bo po serze z masłem i winem zostają tłuste, o paradoksie, plamy.

A tak się fondue je:



.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Czesc Miski!! Fajnie bylo Was potkac w sieci:) Mile z Was Pyszczki:) Duzo szczescia!! Kasia