wtorek, listopada 13, 2007

O tym, jak J-Pyszczka rekrutowano, twierdzeniu Goedla i roszczeniowej postawie

Tym razem będzie historia, którą J-Pyszczek opowiadał już setki razy różnym swoim krewnym i znajomym. Ale że zawsze niechcący pomijał jakieś istotne szczegóły, tutaj przedstawi ja z pełną uwagą dla detalu.

A było to tak: R-Pyszczek znalazł sobie bardzo sensowną pracę w swojej niszy programistycznej. Pisze w pajtonie, siedzi przed komputerem, do tego mają mu podobno płacić jakieś sensowne pieniądze. J- postanowił więc, że on też. Wysyłał więc cefałki tu i ówdzie, między innymi do firmy będącej Googlem na miarę Mokotowa.

Po niedługim czasie od wysłania oferty Gógiel z Mokotowa odezwał się do J-Pyszczka celem zaproszenia go na rozmowę. J- poszedł, a jakże, ubrawszy się w swoje wyczesane szwedy z liwajsa, z nastawieniem, że nigdy nic nie wiadomo, ale może i coś wypali.

Okazało się, że J-a nie chcą tam na stanowisko, na które aplikował, ale na inne, do działu koordynacji projektu. Tym większe uradowanie J-Pyszczka - znaczy, że przeczytali cefałkę, a właściwie wypałeniony przez J-a kwestionariusz na stronie firmy, którego sztampowość spełniała wszekie standardy wyznaczone przez specjalistów hjuman risorses z gazety pracy.

Podczas rozmowy pytano J-a o to, jaką jest osobą ("Proszę nam powiedzieć, w dwóch zdaniach, jaka pani jest, ale nie jako pani, tylko jako osoba"), co to jest lambda ("- Ale chodzi o grecką literę?", "- Nie, o lambdę w programie pyton"), i o to, co umie z algebry, w szczególności, czy umie liczyć eigenwektory. Było miło, ale zapowiedziano Pyszczkowi, że będzie musiał rozwiązać zadanie.

Po kilku dniach J- dostał zadanie: napisać, do czego służą wektory i wartości własne endomorfizmów. Pyszczek nie jest leszcz, więc wziął wysmażył pedeefa o wektorach i wartościach, zrobił nawet własny rysunek do tego, i wysłał. Dostał odpowiedź, że prezes zaprasza na kolejną rozmowę.

Pyszczek się podjarał okropnie (błąd), wygóglował prezesa, dowiedział się, że prezes interesuje się logiką matematyczną i pisywał artykuły do zagranicznych naukowych żurnali; Pyszczek zakupił więc sobie w rezerwacie żakiecik i poszedł. Prezes okazał się być geekiem jak z hasła encyklopedycznego, choć do Larry'ego było mu daleko, ale Pyszczek takich lubi, więc nawet mu się spodobał.

Na początku rozmowy prezes pytał Pyszczka o twierdzenie Goedla, o to, co to jest logika formalna, o przewidywaną tematykę doktoratu i o to, jak sobie wyobraża łączenie pracy naukowej z pracą zawodową tak zwaną. A potem powiedział, że tak naprawdę, to chodzi o inne stanowisko - o kwatermistrza od trudniejszych rzeczy, czyli, jak to się zwie w żargonie, o realizację projektów zewnętrznych.

I teraz wychodzi na to, że J- jest typowy przedstawiciel pokolenia roszczeniowców. Bo nie cieszy się, jak głupi, że chcą mu dać robotę, więc trzeba brać, tylko zastanawia się i analizuje: czy mu się spodoba, czy go będzie satysfakcjonować, czy za taką kasę nie szkoda wajchy i czy będzie miał możliwości rozwoju. I czy przy realizacji projektów zewnętrznych przyda mu się kiedyś wiedza, że jeśli arytmetyka jest niesprzeczna, to jest niezupełna.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Odpowiadam na posta z punktu widzenia człowieka, który zajmuje się rekrutacją "zawodowo" czyli codziennie.

Roszczeniowcy:

Trudno ten temat zacząć żeby było ładnie składnie i zrozumiale ale:

Są dwa typy roszczeniowców:
- Roszczeniowiec pieniężny (zły)
- Roszczeniowiec rozwojowy (dobry bardziej)

Pierwszy typ, czyli ten od kasy zwykle nic ale to nic nie umie (zero wiedzy albo jakaś szczątkowa) wydaje mu się, że wie sporo a przecież wiadomo że nie wie nic i oczekuje strasznej ilości pieniędzy. Duża porażka.

Drugi typ roszczeniowca jest przez pracodawców pożądany. Dlaczego? po pierwsze większość pracowników to jednak nie są roszczeniowcy tylko MLUNY*, które mało dbają o swój rozwój i satysfakcje z pracy a bardziej dbają o swój tzw. święty spokój. Roszczeniowiec jest dobry, bo sam będzie stymulował się do rozwoju to takie pracowe perpetuum mobile. Z roszczeniowca płyną same korzyści. Zachęcam do bycia roszczeniowym. Mluny zwykle muszą być pchane i ciągnięte za uszy, także jeśli ktoś ma roszczenia i ambicje to już jest kimś i wyróżnia się na tym smutnym i nudnym trochę (a na bank już trudnym dla pracodawcy) rynku pracy.

Młodzieży! Pamiętajcie, że to pracodawca ma trudno i że to pracodawca stoi przed przeokrutnie trudnym wyborem. Znaleźć niemluna graniczy z cudem, zatem pracodawcy powoli zaczynają się uciekać do metod którym daleko do konwencji spokojnych lat 90’ gdzie pracodawca mógł zmuszać pracowników do pracy po 12 godzin dziennie za marne wynagrodzenie bo w końcu na jego miejsce jest jeszcze 3-4 kandydatów.

Całe szczęście realia dla nas pracowników się zmieniły to my jesteśmy ważniejsi i to MY dyktujemy warunki (tutaj można dodać demoniczny śmiech).

Najważniejszym elementem pracy jest to żeby praca dawała poczucie samorealizacji. Jak tego nie daje to kaplica (czuje się teraz jak król banałów). Bardzo dobrze mieć umiejętność zachowania logicznego myślenia przed wyborem pracy i pracodawcy a nie łapanie pierwszej lepszej rzeczy z brzegu „bo w końcu płacą!!!!”.

Praca/pracodawca:

Tutaj kryje się chyba największa tajemnica. Otóż praca to nie jest to samo co pracodawca jak wydawać na pierwszy rzut oka by się mogło. Jest to co innego. Można sobie wyobrazić taki model, w którym tragiczna i nudna praca i banalne obowiązki są podane w opakowaniu rewelacyjnego pracodawcy (albo odwrotnie). Pracodawca to jakieś 70% sukcesu pracownika. Trudniej jest na naszym rynku znaleźć dobrego pracodawcę niż dobrego pracownika (może dlatego że pracodawców jest jednak mniej?). Pracodawca potrafi naobiecywać wszystko co się tylko da a potem konsekwentnie nie wywiązać się z żadnej obietnicy. Zły pracodawca** może zniszczyć satysfakcje z nawet najbardziej wymarzonej pracy. (uwaga zły pracodawca woli mluna od roszczeniowca bo mlun jest troszkę jak cieliś i robi wszystko co zły powie żeby tylko dostać dzienną porcję świętego spokoju.)

Warto jest przedstawić swoją wizję rozwoju (oczywiście jeśli ktoś pyta, swoją drogą jeśli nie pyta to tym gorzej dla niego) bo to odpycha zwykle każdego złego pracodawcę. Warto mieć swoje roszczenia bo zanim podpiszesz umowę o pracę jesteś partnerem w rozmowie i negocjujesz z tym po drugiej stronie biurka.

Na koniec jedna smutna rzecz: Każda praca rozczarowuje (w mniejszym lub większym stopniu oczywiście), zatem myślę, że twierdzenie goedla czy inne wiadomości zakodowane gdzieś na zwojach mózgu mogą okazać się mniej przydatne niż na studiach.

Nawiązując do jednego z poprzednich postów na tym blogu, z pracą jest trochę jak z zakupami stanika, czyli cieżko jest!

*Mlun - inaczej człowiek "wszystko mi jedno"
**Zły pracodawca – pod tą maską może się kryć wszystko od mluna po osobę chorą na głowę

Anonimowy pisze...

Anonimie, jestem Ci bardzo wdzięczna za Twój komentarz :-) Być może potrafisz mi jeszcze powiedzieć: dlaczego nie-MLUNOWI się mówi w związku z negocjacjami zarobkowymi, że są w stolicy osoby, ktore utrzymują się za 600 złotych...?

Anonimowy pisze...

Trudno mi na to odpowiedzieć, nie chcę strzelać, troche to wyrwane z kontekstu. Ale jakoś dobrze mi się nie kojarzy. Wiem tylko że początkujący programista powinien zarabiać około 3000 zł brutto. Czasem może troche mniej a czasem znacznie więcej.

koozyn pisze...

jesli ten szef jest taki geek, to zapewne ten wpis juz dawno przeczytal :)

Anonimowy pisze...

"Proszę nam powiedzieć, w dwóch zdaniach, jaka pani jest, ale nie jako pani, tylko jako osoba"

Psychologiczny bełkot to prawdziwa zaraza dzisijeszych czasów. Dziumdzie czy neptki tuż po studiach decydują o losach firm i ludzi. HR... Czasy Forda, który zapraszał ludzi na obiad i dziękował później za pracę tym, którzy w ciemno solili nigdy pewnie nie wrócą.
Trzymając się motoryzacyjnych analogii, dzisiejszy rynek pracy jest jak współczesne samochody - rzecz to dla idiotów. W głowach hjuman risorserów jest od groma abeesów, eespeków i innych szmelców.
Kurwica człowieka bierze... ech!