środa, grudnia 20, 2006

O pięknej literaturze i że lepiej być prymitywkiem

Już od pewnego czasu J-Pyszczek zdaje sobie sprawę, że daleko mu do jakichś tam akademików i yntelektualystów, bo tak naprawdę, to jest strasznym prymitywem.

J-Pyszczek szczyci sie bowiem tym, że od czterech lat nie czyta pięknej literatury (w przeciweństwie do Siostry J-Pyszczka i jej szwagra, czyli R-a). To znaczy czyta trochę takich tam powieści, ale nic z wyższej półki, na przykład jedną książkę o zbuntowanym prawniku Johna Grishama (''Street Lawyer'', strasznie tendencyjny) i jedną współczesną prozę młodą polską, Piotra Czerskiego broszurkę o tym, jak umiera papież. Kupił sobie też J- latem ,,Szminkę w Wielkim Mieście'' pomysłodawczyni serialu ''Sluts and The City'', ale nie dał rady przebrnąć przez ową, bo zaczął gubić się w bohaterkach (wszystkie były takie same). Podobnież, kiedy R- kupił J-owi ''Sprawiediwość owiec'' i chlusnął ją jednym tchem w pociągu, to J-, jak zaczął czytać, to po dwudziestu stronach zaczął się gubić w bohaterach (tym razem jeszcze bardziej takich samych, wszak książka była o owcach) i też odłożył.

Dlatego J- generalnie książek z historyjką nie czyta - w wersji oficjalnej, dlatego, że wyraża postmodernistyczny bunt przeciw wielkim narracjom, a w wersji dla krewnych i znajomych - datego, że jest małym puchatym prymitywkiem i woli oglądać zajawki desperate housewives na youTubie.

Ale ostatnio w życiu J-Pyszczka wydarzył się pewien przełom - J- przypomniał sobie mianowicie, jak to młodym pyszczęciem będąc, nosząc rozmiar 34 pupy i 40 tułowia, chadzał na indywidualny program z polskiego, krytykował nadprodukcję beletrystyczną Manueli Gretkowskiej i zachwycał się ,,Wyspą Hobsona''.
,,To były czasy...'' - myślał J-Pyszczek, a jego nostalgię dopingował R-:
,,No..., kiedyś to ty byłaś taką fajną intelektualną laską... a teraz... czytałabyś tylko te książki naukowe nudne, czekoladę z Aldiego wcinała i na dzieciuki tylko czekała... ''

Cóż więc J- zrobił? J- wypożyczył sobie książkę. Powieść, w sensie, bo R- dodał jeszcze, że od czytania powieści łatwiej przychodzi pisanie porgramów. J- nie zrobił tego, rzecz jasna , na żywioł. Najpierw przeprowadził mały risercz literatury, którą warto czytać i wywnioskował, że wypożyczy sobie książkę jakąś wybitną i znamienitą, najlepiej taką, która w pewnym mikrosensie zmieniła bieg dziejów (lokalnie rzecz biorąc).

J- doczytał więc w internecie, że takie właśnie znamienite książki (breathtaking i astonishing) pisze Joyce Carol Oates. Że pisze ponoć o amerykańskich suburbiach, że źle się tam dzieje i że jest zakłamanie, że jest korupcja amerykańskiego mitu i że jest komercjalizacja moralności. Pal sześć to całe drugie dno, ale ważne, że o suburbiach - być może Joyce Carol Oates posłuży jako miły surogat trzeciego sezonu Desperate Housewives, którego J- nie może się już doczekać.

Jak też był J- postanowił, tak zrobił: zaszedł przed kilkoma tygodniami do biblioteki literatury, znalazł półkę z powieściami o suburbiach i wyciągnął tę o najwygodniejszym formacie, z nawiększą czcionką, najwęższą szpaltą i najładnieszą okładką. W ten to sposób J- wypożyczył se trzysta stron bitej literatury pięknej - ,,Expensive People'' się nazywała.

Dziś Pyszczek skończył ją, tę lietarturę, czytać - po czterech tygodniach. I co?
Wypadałoby teraz jakoś to wszystko spłentować - że J- żałuje, że tak długo wzdaragał się na myśl o beletrystyce, że ,,Expensive People'' zmieniła bieg J-Pyszczka życia, że od treraz będzie już tylko książki Joyce Carol Oates czytał...

Nic z tych rzeczy. J-Pyszczek utwierdził się w przekonaniu, że książki fabularne z ambicjami są do kitu i nudne, i że lepiej w ramach uduchawiania się oglądać jednak zwiastuny filmów na YouTubie.
,,Expensive People'' było wprawdzie, tak jak zapowiadali na internecie, o suburbiach i o amerykańskich żonach domowych, ale żeby to jakieś ręce i nogi miało, to J- Pyszczek nie powie. Jest tam jeden główny bohater, nazywa się Rysiek (nomen omen) i ma jedenaście lat i jego matka jest Ukrainką, ale mówi, że rosyjską emigrantką, a ojciec robi w jakiejś fabryce kabli, też na suburbiach (jak Fabryka Kabli w Załomiu) i generalnie dobrze im się wiedzie, w ciagu trzystu stron sprzedają 3 domy i tyleż samo nowych kupują. Koniec końców Rysiek zabija matkę i nikt w to nie wierzy. Tyle.

Może i ta cała literatura ma jakiś tam swój urok, na przykład jak się ją czyta w majowym słońcu pod kwitnącą gruszą albo w sierpniowy skwar pod pożółkłą katalpą. Ale jest grudzień i człowiek - Pyszczek - oczekiwałby, że odpowie mu ta literatura na jakieś uniwersalne pytanie o sens. Na przykład: skąd oni ci Amerykanie mają tyle kasy, żeby tak se móc te domy kupować? Albo: jak oni to robią, że przy ojcu utrzymującym całą rodzinę i bezrobotnej matce stać ich na murzynkę do sprzątania? Albo: w jakim celu jedenastoletni chłopcy zabijają swoich krewnych i skąd biorą broń?

Nic z tych rzeczy. Joyce Carol Oates nie odpowiada na żadne z tych uniwersalnych pytań o sens, w związku z czym J-Pyszczek wywnioskował (przez abdukcję), że czytanie beletrstyki nie ma sensu, tym bardziej, że nie sprawi, że J-owi schudnie pupa. I daltego J-Pyszczek woli być prymitywem - i to jakim! Wszak z wyboru...

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

jest dużo prawdy w tym, co pisze j-pyszczek. ja dochodzę do podobnych wniosków i dlatego zamiast jutro z rana sięgnąć do książki pójdę na siłownię.

Kaka Bubu pisze...

7Czytałam tego posta z prawdziwym zaciekawieniem, a jedna rzecz mnie zafrapowała i był to tzw. reality effect, a mianowicie sprawa żółknących w sierpniu drzew katalpy. Będąc szczęśliwą posiadaczką katalpy (w tej chwili katalpa znajduje się jakieś 50 metrów ode mnie), próbowałam sobie na próżno uzmysłowić kiedy to przemiłe drzewko żółknie. Katalpa, jak wiadomo, dość późno rozwija liście i dlatego wegetuje do jesiennych przymrozków. Z drugiej strony, jest wiele gatunków katalpy, surmii czy jak zwał tak zwał. Wydaje mi się, że nasza żółknie we wrześniu najwcześniej. Co innego na przykład lipy o wielkich liściach z grubsza podobne wyglądem do katalpy - one rzeczywiście żółkną już późnym latem. Muszę skonsultować sprawę z ogrodnikami, ale to faktycznie interesujący problem. Natomiast Oates to pisarka pośledniego sortu. Dziś czytałam Turgieniewa - ten to dopiero pisał! Pozdrawiam z bloga od psa Rudolfa :-)

Anonimowy pisze...

Drogi J-Pyszczku, ja również jestem wielkim fanem Desperate Housewives i nic przeciwko oglądaniu zajawek nie mam (www.sidereel.com -tu są nawet nowe odcinki) to jednakowoż przerażony jestem udawaną ignoracją połączoną z widać palącą potrzebą używania zdrobnień w opisach, przeszłość krytykowania Gretkowskiej powinna Cie chyba wyposażyc w jakie takie intelektualne narzędzia, które sprawiłyby , że głupio byłoby Ci wyciagac tak ogólne wnioski na temat literatury pięknej po przeczytaniu jednej,wyraźnie nie należącej do zbioru "wielkie narracje" książki- ale nie wyposażyły, co jest niezwykle dziwne. Jeżeli zadajesz sobie jakieś poważne pytania o "sens"( w co watpię po przeczytaniu tego posta) to nie powinnaś miec problemu ze znalezieniem przykladow prawdziwej literatury pięknej i nie ma co tu stronić od banalnych przykładów-wez do ręki (czy jak wolisz łapki, rączki) chociażby któregoś z noblistów, to powinno dać odpowiednią perspektywę i może niezbędną zmianę w uzywanym języku. A po wstrząsach literakich powrót od jakże interesującego świata z Wisteria Lane. Pozdrawiam, Hopes.