środa, lipca 11, 2007

O szukaniu mieszkania da Pyszczków, tropieniu oszukanych numerów i pożytkach z teorii wyuczalności

Co roku w życiu Pyszczków nastaje taki czas, że trzeba poszukać sobie norki na następny rok akademicki. Czas ów wypada z niesamowitą regularnością w miesiącach letnich. Tak było w 2004, kiedy R- znalazł czteropokojówkę na Targówku, tak było w 2005, kiedy Pyszczki obczaiły niesamowitą wręcz jednopokojówkę przy Łazienkach, i tak było w 2006, gdy Pyszczki zamieszkały w altance w Leuven. I teraz właśnie znów wypada okres łowów mieszkaniowych Pyszczków.

J- przyjechał więc do miasta stołecznego poszukać mieszkania. Sam J- niestety, bo R- haruje niebywale ciężko w jakiejś niewiarygodnie zgeeczałej firmie LISPowej w Hadze, całymi dniami programując intensywnie różne strasznie skomplikowane programy. J- myślał, że co to w ogóle za filozofia, znalezienie mieszkania, w końcu Pyszczki mają olbrzymi bagaż doświadczeń w tej kwestii. Po tym, jak Sitniki, aferzyści z Askenazego, zrobili Pyszczki w konia z kaucją (i to niemałą!), J- wie już, jak rozpoznać dobrego landlorda. Otóż dobry landlord nie jest wylewny (a taki jest typowy sitnik), dobry landlord nie przychodzi po odbiór kasy z całą rodziną (a tak robiły sitniki), i wreszcie, dobry landlord nie próbuje się zaprzyjaźniać z najemcami, jak sitnik-typicus. J-Pyszczek wie też, gdzie szukać ogłoszeń (na gratce.pl, a jakże!) i na jakie kwestie zwracać uwagę oglądając lokale.

Tak się przynajmniej J-Pyszczkowi wydawało, że wie. Bo, jak się właśnie okazuje, rynek nieruchomości w Warszawie zmienił się przez ostatni rok diametralnie. Gratka.pl przeżywa zalew fejkowych ogłoszeń od agencji nieruchomości podszywających się pod osoby prywatne. Na przykład, spośród dwudziestuparu ogłoszeń, które J- wybrał sobie do sprawdzenia w poniedziałek, tylko 2 były od osób prywatnych, z czego jedno już nieaktualne. Najepsze jest to, że te chytrusy z agencji o wdzięcznych nazwach ,,biuro wenecja'', ,,biuro milan'' albo ,,biuro pamflet'' mają jakieś niezliczone ilości komórek o różnych numerach, podpisują się zawsze imieniem (Sylwia, Ania, Irmina, Filip...) i jakimś idiotycznym adresem mejlowym w rodzaju mongolia104@tlen.pl, który rzeczywiście sugeruje, że wynajmujący to przeciętny, standardowy, poczciwy analfabeta internetowy.

J-Pyszczek po wykonaniu kilku takich telefonów na fejkowe numery, które zawsze odbiera ta sama pindzia-biurwencja ze swoim marazmatycznym ,,biuro, słuchaam?'', postanowił podejść do kwestii metodycznie. Przypomniał sobie mianowicie, co mówiła, na niesamowicie lanserskiej biznes-imprezie na Szrenicy, o wyuczalności w granicy Nina, i postanowił spisać sobie wszystkie oszukane numery pośredników, wszystkie ich oszukane mejle, i wziąć po prostu, zgadnąć regułę rozpoznawania pośredników. Metoda treningu jest taka, że za każde nacięcie się na ich ofertę, J-Pyszczek pluje sobie w brodę. A jak z kolei wykona dobry telefon, do bezpośrednika, to robi sobie kanapkę z nutellą.

Prawda niezaprzeczalna jest taka, że reguła rozpoznawania pośredników jest, bo być musi. No bo tak: pośrednicy nie tylko łowią najemców przez internet, ale też łowią wynajmujących. Taka pani, której mieszkanie J- idzie dziś obejrzeć, powiedziała, że jak dodała do gratki swoje ogłoszenie o 2 w nocy, to już między siódmą a dziesiątą rano zadzwoniło do niej piętnastu agentów celem skaptowania jej do siebie. Czyli wniosek taki, że buce wiedzą, jak się rozpoznać, bo w przeciwnym razie nacinali by się sami na siebie. Ha!

Ale J- też już wie. I to po jedynie trzech kanapkach z nutellą. Otóż po czym poznać pośrednika?
- adres mejlowy według prostego wyrażenia regularnego: [imię][cyfra]*@[tlen.pl/interia.fm/wp.pl]
- numer telefonu z Orange (bo wiadomo, orange ma najlepsze oferty dla małych firm) - chociaż to nie jest reguła, to tylko zwiększa prawdopodbieństwo nacięcia się
- ogłoszenie jest podpisane prostym polskim imieniem: Sylwia, Jola, Ania, Kasia, Basia, Halina, Hanna, Filip, Wojtek, Paweł...
- treść ogłoszenia, mimo dużych możliwości opisu, jakie daje gratka.pl jest lakoniczna, z błędami interpunkcyjnymi, bez wielkich liter i polskich znaków - w końcu buce z agencji muszą wklepać tych ogłoszeń setki dziennie!
- kusicielstwa typu ,,bez kaucji'', ,,cena do negocjacji'' ZAWSZE wskazują pośrednika
- no i jeszcze oczywistości - brak podanej ceny, brak podanego metrażu i wszelkie ,,serdecznie polecam'', ,,zadzwoń!''

Póki co nie jest jednak aż tak źle z tymi pośrednikami - są zarazą, mają jakieś naiwne oferty (250,- za adres ogłoszeniodawcy!) dla prawdziwych idiotów, ale można ich uniknąć. Za to gorzej jest z tym, że mieszkania, w stosunku do przed-rokiem, strasznie w tej Warszawie podrożały. Z trudem idzie znaleźć coś poniżej tysiąca, a jak już, to jest to nora o powierzchni mniej niż 25 metrów kwadratowych. Kiedyś Pyszczki wynajmowały norkę przy Łazienkach za tysiąc. Pełen luksus. Teraz można znaleźć podobne, ale tylko na jakichś wygwizdowach typu Żerań, Tarchomin albo Białołęka.

Ale cóż, J- będzie szukać, a jak już zakończy, zamieści na blogu listę wszystkich oszukanych numerów od pośredników-podszywaczy. Łącznie z nazwiskami.

A gdyby czytał to ktoś (w końcu, skoro blog ma średnio 50 wizyt, ktoś taki może to przeczytać), kto chce wynająć Pyszczkom mieszkanie w Warszawie, to niechaj się ten Ktoś wpisze w komentarzach, a J- tym prędzej odpowie!

2 komentarze:

Unknown pisze...

Pochwalę się przy tej okazji, że moje zwieńczone sukcesem poszukiwania przeprowadziłem bez ponoszenia większych kosztów (przekrwione od wpatrywania się w monitor oczy i opuchnięte od rytmicznego wciskania F5 palce przemilczam dyskretnie). Raz, dwa, kilka kliknięć, kilka maili, kilkanaście telefonów i po krzyku. Za współlokatorkę będę miał przyszłą specjalistkę od językoznawstwa - jeśli zechciałbym zajmować się językiem, po wskazówki miałbym niedaleko. A jeśli nie, to i tak trafiłem nieźle.

Bagaż doświadczeń mam wprawdzie przez wzgląd na powyższe nieporównywanie mniejszy, ale jeden wniosek pokrewny wnioskom J-Pyszczka zdołałem wyciągnąć: od lakonicznych ogłoszeń należy stronić. Albo po drugiej stronie zatroskane matki dobierają synom właściwych współlokatorów, albo przekonani o swej wartości właściciele warszawskich mieszkań dają popis chamstwa. Alternatywa doprawdy pociągająca.

Tymczasem wypadałoby własnego bloga odświeżyć. Ostatnimi czasy działo się bowiem dużo, oj, działo. Od matury, przez kończenie lat 18-stu, po - nieprzypadkowo na końcu najbardziej traumatyczne - ścinanie włosów.

W przerwach zadbałem o bazę znajomych na roku, a teraz usiłuję dociec, czy jest rzeczą typową, że spory odsetek koleżanek i kolegów na filozofii, w tym także olimpijczyków, na pierwszy rzut oka nie wydaje się grzeszyć obyciem i otwartością. Być może obóz we wrześniu coś w tej ostatniej kwestii wyjaśni.

pozdrawiam!

Irena pisze...

Spojrzenie z drugiej strony.

Przez trzy miesiące (ostatnie wakacje) pracowałam jako pomocnik pośrednika w obrocie nieruchomościami - takie właśnie stanowisko zajmują owe Sylwie i Małgosie z ogłoszeń.

Nie była to dobra praca. Prawdę mówiąc było to najgorsze z moich zajęć zarobkowych. W ciągu trzech miesięcy zarobiłam - uwaga uwaga - 1160 zł netto. Wynagrodzenie prowizyjne, jak można się domyślać po jego wysokości. Pobieraliśmy opłatę dopiero po wynajęciu danej nieruchomości, ja dostawałam 50% prowizji, która z kolei wynosiła 50% miesięcznego czynszu. Udało mi się wynająć dwa mieszkania i był to najlepszy wynik w tej małej, startującej firmie, bo przez trzy miesiące żaden z pozostałych pracowników nie sprzedał ani nie wynajął niczego.

Dlaczego tak było? Długo by opowiadać. Najlepszym przykładem jest to, co powiedział jedna z pracownic, kiedy uczyłam ją wysyłać maile z załącznikami: "no bo ja się znam na internecie, ale nie aż tak bardzo". Gdy w firmie nie działo się najlepiej, szefowa odprawiła rytuał magiczny - o północy, a jakże, w kręgu płonących świec. Mimo tego nie wiodło się nam. Może szefowa pomyliła rytuały i odprawiła ten: "bądźmy beznadziejną firmą z niewłaściwymi pracownikami i nie nadającą się do szefowania szefową".

Praca ta jest dla mnie do dzisiaj niewyczerpanym źródłem spostrzeżeń: jak nie należy prowadzić interesów, jak stracić na czymś dużo pieniędzy i czasu, jakich pracowników nie zatrudniać, jakim szefem nie być, itp. Dzięki niej mogłam jednak zobaczyć od środka coś, co kilka za kilka miesięcy miało mnie kosmicznie denerwować przy własnych poszukiwaniach mieszkania do wynajęcia. Dzięki niej mogę także wyjaśnić, skąd biorą się ogłoszenia z błędami, ale za to bez cen i metrażu. Zamieszczają je dziewczyny, które muszą douczać się wysyłania maili z załącznikami. Te dziwne adresy mailowe są ich własnymi, a nie firmowymi adresami i - tak, masz rację - są to naprawdę adresy mailowe zwykłych Kowalskich, raczkujących użytkowników internetu. Zamieszczone imiona są ich prawdziwymi imionami. I najważniejsze - pracownicy agencji nie mają żadnego sposobu na rozpoznawanie "swoich", a raczej swojej konkurencji. To, że natychmiast trafiają na nowe ogłoszenia od osób prywatnych, wynika tylko z tego, że na bieżąco śledzą gazety i serwisy z ogłoszeniami. Po pewnym czasie da się również wyłapać i najpierw zapisać, a potem zapamiętać, powtarzające się numery telefonów.

Zgadzam się z tobą, że ogłoszenia agencji są najczęściej kiepskiej jakości, podobnie jak oferowane przez te firmy usługi. Starałam się zamieszczać jak najlepsze ogłoszenia. Jak mi to wyszło - nie mnie oceniać.

Czy byłam bucem z agencji? Może tylko dlatego, że zaangażowałam się akurat w tę pracę.