wtorek, września 26, 2006

O wielkich Zmowach zachodnich kapitalistów i że dzięki temu to wszystko działa

Dzisiaj Pyszczki zrobiły sobie pierwsze w życiu pranie w Leuven. Zapłaciły za to 16 erło, czyli prawie tyle, ile kosztuje penguinowe wydanie ,,Goedla, Eschera, Bacha'', a na nasze - 64 złocisze. Innymi słowy, za wypranie 15 kilo brudów, Pyszczki zapłaciły tyle, co za 3 karty sieciowe, 11 paczek PallMallów (w Polsce, rzecz jasna), zakupy jedzeniowe na kilka dni dla dwóch Pyszczków albo bilet na intercity Warszawa-Gdynia. Pyszczki niby już nie przeliczają, bo jakoś nie uchodzi, ale mimo wszystko, czasem, jak przeliczą dyskretnie, to aż się całe telepią. A jak się telepią, to nachodzą je bardzo głębokie, pyszczkowe przemyślenia.

I tak też dzisiaj, Pyszczki naszło przemyślenie, że tutaj, w tak zwanym Świecie, to wszystko działa dlatego właśnie, że oni (to jest -- kapitaliści) mają różne zmowy.

Na przykład: produkty codziennnego użytku kosmetyczno-higienicznego, czyli szampony, pasty do zębów i mydła w płynie sprzedają tu kapitaliści w autentycznie mikrych opakowaniach. Szampon 200 mililitrów -- zejdzie Pyszczkom w tydzień. Kolgejt 75 mililitrów -- wolne żarty, toż to straczy na 10 szczotkowań! W Ułesa, co Pyszczka zadziwiło, wszystko sprzedawano w opakowaniach gigantycznych -- dwa kilo kornflejksów, 40 tampaxów (to był pocket-pack), 20 gum do żucia, pół litra tic-taców... W starej Ułe natomiast królują paczuszki-cipuszki.

I teraz -- chodzi o co: otóż oni sprzedają wszystko w takich malutkich paczkach, dlatego, że są w zmowie z kapitalistami spod znaku grinpisu. Bo ci z kolei lobbują na rzecz segregacji śmieci -- idea, zdaniem Pyszczków, poroniona. Pyszczki dostały nawet taki plakat od grinpisowców, że 150 conservenblikken = 1 grasmaaier (czyli, że 150 puszek to jedna kosiarka), ale nie było napisane, że produkcja kosiarki z puszek jest o wiele bardziej energo- i koszto-chłonna, niż produkcja kosiarki z normalnego, jak panbógprzykazał, metalu. Ale -- istnieją sobie w tak zwanym Świecie firmy, grinpisowsko-antyglobalistyczne, w których żywotnym interesie leży, aby ludzie wyrzucali jak najwięcej puszek, butelek, kartoników i paczek. Bo po pierwsze, ludzie muszą wtedy kupować więcej specjalnych worków na śmieci (niebotycznie drogich), a po drugie, przedsiębiorstwa recyclingowe mają więcej do recyclowania. W związku z czym, kapitaliści-grinpisowcy lobbują u kapitalistów-konsumpcjonistów , aby ci sprzedawali rzeczy w jak najmniejszych paczkach. Bo wtedy zwykły człowiek (lub człowiek z ulicy, by posłużyć się terminologią wczesno-neopozytywistyczną) produkuje więcej śmieci.

Podobnie rzecz się ma z tymi całymi pralkami na monety. Otóż w miasteczku takim, jak Leuven, gdzie na 30 tysięcy mieszkańców stałych przypada dokładnie drugie tyle studentów, a najpopularniejszym zawodem jest chyba zawód landlorda, kapitaliści-rentierzy zmówili się z producentami pralek oraz koleją belgijską, że nie będą mieszkań na wynajem studentom wyposażać w pralki. Wtedy studenci będą musieli albo prać szmaty w kilku (to zakrawa na kartel!) pralniach na monety, albo będą musieli częściej jeździć do domu (kolej, monopolista, zarabia!), żeby tam im wyprały szmaty mamusie.

Podobna zmowa rentierów i kapitalistów-handlowców dotyczy materaców. Standardowo, mieszkania na wynajem mają meble, armaturę i podstawowy sprzęt, za to nie mają materaców. Motywacja higieniczna? W obliczu narodowego belgijskiego problemu publicznego szczania -- możliwa, choć z perspektywy Pyszczków, mało prawdopodobna. Zdaniem Pyszczków, rzecz oczywista, że jest to zmowa landlordów ze Szwedami spod znaku ikei.

I kolejna, zmowa mikrofalówkowa, to pakt zawarty między landlordami a handlowcami FMCG. Landlordzi standardowo wstawiają do mieszkania mikrofalówki, czym zwiększają popyt na żarcie prefabrykowane w marketach spożywczych, które jest drogie i obrzydliwe, ale za to łatwe i szybkie i tańsze, niż żarcie w knajpach (bo: obiad w knajpie=8€ > obiad z mikrofali=4€ > obiad z raw materials=2€; Q.E.D.))

Najlepsza natomiast zmowa, która powala na kolana, dotyczy języka ninderlandzkiego i pokazuje, że w mechanizm zmów kapitalistycznych uwikłani sa już nawet ludzie nauki. Otóż ludy Niderlandów poslugują się językiem, dla którego charaktrersytyczne jest, że mocno ewoluuje, szybko się zmienia i chętnie rozgłęzia się na dialekty. Skutkiem czego, niderlandzki w Leuven i niderlandzki w Antwerpii albo w Amsterdamie potrafią całkiem dobrze się od siebie różnić. Ale kapitaliści-naukowcy w zmowie z kapitalistami-wydawcami, doszli do wniosku, że należy język niderlandzki standaryzować i wydają co roku książeczkę, który każdy Belg musi mieć -- het Groene Boekje. Zielona książeczka kosztuje 19,95€ i jest potrzebna na przykład każdemu nauczycielowi, każdemu uczniakowi i każdemu studentowi, który wiąże swoją karierę z językiem niderlandzkim, bo standardowe egzaminy wymagają (dzięki zmowie kapitalistów-naukowców) znajomości niderlandzkiego up-to-date.

Dane jest więc, jasno i wyraźnie, że tak zwany Świat, a Leuven w szczególności, jest dziełem zmów, układów, sitw i karteli. I że ten cały zachodni porządek, o który modlą się polscy malkontenci, to tak naprawdę nic dobrego, bo kto za niego płaci? Pan płaci, pani płaci, Pyszczki płacą...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

spóźniony comment.
fajny artykulik. kojarzy mi się to wszystko z filmem "alphaville" Godarda. pozdr