wtorek, września 05, 2006

O tym, jak J-Pyszczek dał ciała w całej rozciągłości i jak sobie bezczelnie redukuje dysonans

Dzisiaj będzie autoterapeutycznie -- do tego służą zresztą, w zamierzeniu, blogi. A jest, niestety, co terapiować, bo J-Pyszczek dał dziś ciała i to w całej rozciągłości.

A chodzi o to, że dzisiaj J-Pyszczek jechał sobie rano metrem i zobaczył taki bilbord na Polu Mokotowskim: ,, A Ciebie co jeszcze trzyma w Polsce?'' I J- pomyślał, że niewątpliwie trzyma go jeszcze egzamin z makroekonomii, co go musi zdać wreszcie, bo za pierwszym razem dał ciała. No więc J- pojechał na Długą, dostał do ręki kartkę z zadaniami, policzył 10 wskaźników (w sumie za 20 punktów, przy optymistycznym założeniu, że policzył je dobrze), stwierdził, że do 40-punktowego progu na 2+ nie dobrnie za żadne skarby i poszedł z honorem poprosić o wstawienie do indeksu oceny. Pani, co ten egzamin prowadziła, spojrzała na J-Pyszczka z niedowierzaniem, że w ogóle można aż tak dać ciała, ale była bardzo miła i powiedziała nawet, że jest jej przykro wstawiając tę dwóję. Wtedy J-Pyszczkowi jak ręką odjął ulżył stres (notabene związany z obawą, że nie zda makro i ta go zatrzyma w Polsce) i z honorem, radością oraz niesmakiem opuszczając aulę, począł redukować sobie dysonans poznawczy.

No bo co tu dużo mówić -- jak się drugi raz nie zdaje egzaminu, to do przyzwoitości należy taki dysonans choć przez chwilę pomieć. Ale z drugiej strony, w interesie J-Pyszczka leży przede wszystkim, żeby być zadowolonym z życia i z siebie, więc wypada też ów dysonans sobie zredukować, żeby się brońboże kiedyś wzmocniony nie odezwał z hukiem i impetem i nie sprawił, że dzieci J-pyszczka będą miały dysleksję (a w najlepszym razie zaczną dilować dragi), R-Pyszczek straci pracę, a J- się przytłamsi permanentnym poczuciem winy i dostanie bulimii.

J- rozmyślał amerykańsko-podręcznikowo: najpierw zidentyfikował źródła dysonansu (nie zdał egzaminu, a bardzo chciał go zdać), potem swoją postawę wobec owego źródła (dał ciała, a wcześniej nigdy aż tak nie dawał, więc jest zawiedziony swoim ciałem). Dalej określił negatywne skutki krótkofalowe (kasa za warunek, 0 szans na stypendium ministra, formalności administracyjne) i długofalowe (J- nigdy już nie zostanie zajebistym makroekonomistą, ani nawet mikro, będzie skazany na bycie filozofem bez bekgrandu w innej dziedzinie, wszyscy będą teraz mieli dowód na to, że J- wcale nie jest taki multi-hop-siup-do-przodu i w ogóle). Całe szczęście, na wysokości metra Politechnika, J- doszedł do punktu kulminacyjnego swojej autoterapii i postawił sobie ważkie pytanie nieznoszące milczenia, a mianowicie: i co z tego?

A już przy placu Unii Lubelskiej J- znał odpowiedź: no nic. No bo tak: po co J-Pyszczek miałby być makroekonomistą albo filozofem z bekgrandem a la KarolLew? Koniec końców, J- od pewnego czasu marzy o maszynie do szycia, żeby szyć sobie paczłorki ze szmatek z ikei, a nawet jeśli z tego by nic nie wyszło (w sensie, że z szycia paczłorków), to J- może zostać zawodowym metafizykiem i jechać na bajerze, tak jak wielki człowiek ze Szczecina, który po tym jak nie dostał się do finału olimpiady chemicznej, postanowił zacząć zawodowo ściemniać o negatywnych stanach rzeczy. Poza tym, J- może też zostać trenerem osobowości i mówić ludziom z wielkiego biznesu, jak należy redukować sobie dysonans, dążyć do celu i się nie poddawać (tak jak mówił jeszcze niedawno Kazikowi, który rzucił ćwiczenia z makro w odpowiednim momencie...;p)

W ten to sposób J- zredukował sobie dysonans, do tego uświadomiwszy sobie, że już za niespełna tydzień będzie siedział z R-Pyszczkiem w Belgii i pił piwo i jadł ser... Co znaczy też, że zostało im -- Pyszczkom -- tylko 5 dni na oddanie pracy z sieci społecznych, zlikwidowanie mieszkania, zapakowanie gratów do wysłania, zapakowanie książek do kartonów, zrobienie czaderskiej imprezy pożegnalnej w piątek, wypranie ciuchów, kupienie walizek, pozanoszenie różnych podań do różnych sekretariatów i spotkanie się z Mieszkiem. Ale za to, jak już wszystko będzie zrobione, Pyszczki będą mogły napisać swojego pierwszego posta ze starej unii.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

biedny mały pyszczek... no cóż, kaski szkoda, ale teraz przynajmniej pyszczek już przestanie się takimi rzeczami jak makro martwić.

zresztą, tata pyszczka (w sensie Riccardo) stwierdził, że ta makroekonomia to jest bardzo niekobieca dziedzina i że u niego na studiach koleżanki studentki bardzo często oblewały ekonomię polityczną (czyli odpowiednik makro).

ta ekonomia polityczna zresztą była o tyle dziwna, że trzeba było udzielać dwóch odpowiedzi na każde pytanie egzaminatora: głosno oficjalną wersję, po cichu jak jest naprawdę...

Anonimowy pisze...

tak tak, macroeconomics to bardzo zły przedmiot. niestety kazik zrezygnował z niego w porę (tak jak Pyszczki z algebry i analizy), ale wychodzi mu (kazikowi) na to, że będzie musiał jeszcze macro kiedyś zaliczyć.

przykre to wszystko.

Anonimowy pisze...

w belgii dużo osób jedzie na ściemnianiu (co dziesiąty mieszkaniec jest urzędnikiem - najwyższy odsetek na świecie, z tego co pamiętam). także konkurencja jest spora. ale ja wierzę, że nasze polskie, własne, rodzime pyszczki sprostają unijnej konkurencji;)

Anonimowy pisze...

"I symultanicznie, znaczy -- równocześnie, trzeba odwrócić laptopa do góry nogami"

A co jeśli w krytycznym momencie w pobliżu nie będzie nikogo kto by mógł pomóc w reanimacjai?

Jak odwrócić laptop "równocześnie" odłączając źródło zasilania?

Ja mogę się podzielić podobnym doświadczeniem.
Co zrobić by palce nie przyklejały się do klawiszy :)

Krok 1 - Nia dawać dzieciakom lodów w czasie gdy siedzą przed komputerem (czyli przez jakieś 18-20h/dobę)

Krok 2 - Nie pozwalać dzieciakom odkładać niedojedzonych krówek i lizaków na laptopa (dzieci poproszone by nie poplamiły stolika lub podłogi mogą użyć laptopa jako talerzyka)

Krok 3 - Należy poprosić dzieci by po robieniu "pasty z gruszek" umyły ręce.